nagłówek

nagłówek

niedziela, 17 sierpnia 2014

IX Ostatnia iskierka nadziei

- Nie przypominam sobie, żebym musiał odpowiadać na pytania zadawane tym tonem. Ja jestem wolny, a ty jesteś tylko dzieciakiem, przez przypadek będącym w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie – Shibirose zachichotał. – Nawet nie wiesz, jak miło pooglądać wspaniałego władcę pola bitewnego, który nie potrafi zaatakować pozbawionego ludzkiej siły Stray. W dodatku, nie używam w ogóle wpływu Eteru, a ty w tym tempie pociągniesz najwyżej minutę, zanim zmęczy cię energia.
- Ty… zabiję… - wysyczał Ares, wyprowadzając kolejne dwa ciosy.
- A gdybyś myślał, znałbyś moje imię już zanim mnie zaatakowałeś w tak głupi sposób – dodał luźno Shibirose. – Nie zmieniłeś się zupełnie nic od ostatniego razu – w powietrzu nie zadźwięczała jeszcze dobrze ostatnia głoska, a chłopak gwałtownie zmienił ułożenie ręki, podciął boga za kolano i klęknął przy nim, wbijając ostrze katany prawie przy samym gardle przeciwnika. Ares poleciał na ziemię, bezwładny niczym kukła i bez szans na obronę.
- Hachi… man… - wyszeptał blondyn, przez ułamek sekundy nie mogąc zapanować nad mimiką i pokazując przerażenie i niedowierzanie. – Ale przecież ty… - nie dokończył, tylko spróbował się podnieść, jednak został zablokowany w tempie, jakie nie mogło być naturalne.
- Nie myślisz, dzieciaku. Nie atakuje się nieznanego celu. Nie wychodzi się bez strategii na silnego przeciwnika. A przede wszystkim, nie używa się więcej sił niż odbiera - powiedziawszy to, Shibirose wstał. – Nie wspominam o tym, że nie zabezpieczyłeś się przed większą prędkością czy wiedzą przeciwnika, ale radzę ci myśleć, jeśli nie chcesz skończyć jako nawóz dla trzeciorzędnego kawałka dziczy. A teraz lepiej mi znikaj z oczu, jeśli nie chcesz, żebym spoważniał – syknął z mocą, po czym obrócił się, jak gdyby uznał, że nie widzi już zagrożenia ze strony boga i podszedł do Silvy.
Zwierzę krwawiło niemal na całym ciele. Na pierwszy rzut wytrenowanego oka Shibirose stwierdził, że najgorsze dwie rany są kolejno na podbrzuszu oraz tuż przy pierwszym kręgu szyjnym zwierzęcia. Głowa szczęśliwie była prawie nienaruszona. Na widok swojego pana, Silva zaskowyczało cicho i potrząsnął szyją, a przynajmniej spróbował. Wciąż okalała go, choć nadcięta, obroża, z założoną za nią żółtą karteczką.
- Już, spokojnie maluchu. Wszystko będzie dobrze – powiedział czule Shibirose, gładząc delikatnie wolną od obrażeń łapę lisa. – Tylko się nie poddawaj. Jestem tu, nie bój się – mruczał uspokajająco, sięgając po komórkę do kieszeni. Dziękował niebiosom, czy komu tam powinien, że nie wyłożył jej ze spodni przez cały ten czas.
- Lily? Potrzebuję cię. Natychmiast – oznajmił mocnym głosem, starając się zatuszować roztrzęsienie i rozłączył się, nim padły jakiekolwiek pytania. Chłopak miał pewność, że Lily nie będzie miała najmniejszego problemu ze zlokalizowaniem go na tak małej odległości. – Nawet nie próbuj – stwierdził sucho do Aresa za sobą. Blondyn stał już na równych nogach i upewniał uchwyt na rękojeści miecza, jednak nie zdążył wysunąć jakiegokolwiek ataku.
- To zwierzę posiada informacje niebezpieczne dla pani Aoi. Pozwól mi je zabić i wróć ze mną na górę – ostatnie słowa wypowiedział wręcz błagalnie. – Podejrzewam, że nikt nawet nie będzie pytał o szczegóły tamtego wypadku, za bardzo cię potrzebujemy. Ciebie i twojej wiedzy, niedostępnej nawet Atenie i Gullweigowi – dodał po chwili namysłu.
- Powiedziałem, spierdalaj, jeśli chcesz stąd odejść o własnych siłach. Nawet twoje dupy ci nie pomogą, jak mnie jeszcze bardziej wkurwisz – syknął chłopak przerażającym głosem, wręcz nieludzkim. W tej chwili nikt nie posądziłby go o bycie zwykłym dwudziestolatkiem, wokół niego wręcz zmaterializowała się czarna aura żądzy krwi. Zerknął przez ramię na blondyna, a jego oczy płonęły niczym porysowany ametyst na słońcu.
- Ale co ty robisz… ja… Hachiman-sama – wydukał skołowany bóg. Zupełnie nie wiedział, jak powinien postąpić. Rozum podpowiadał mu, że nie może już uznawać klęczącego przed nim za przyjaciela, ale serce nie mogło zapomnieć tych setek lat, gdy uczył się pod opieką swojego mentora i największego autorytetu na Panteonie. Zawsze z dumą mówił o tym, że był bezpośrednim wychowaniem Pierwszego Ostrza Świata, ale w tym momencie nie był już tego pewien. – Przecież… mówiłeś, że zawsze będziesz przy mnie… że jesteśmy braćmi krwi, że nie ma nic, co może się sprzeciwić potędze naszych mieczy.
- I dlatego właśnie jeszcze cię nie zabiłem. Jeśli dalej chcesz próbował szczęścia, to czekaj dłużej. Jak pojawi się tu Lily, nie będę już, kurwa, taki wyrozumiały – ta uwaga dotknęła blondyna do żywego. A więc to tak! Jego mistrz wybierał wyrzutków i skazańców Panteonu, a nie jego - ucznia i całą hierarchię, do której należał przez milenia.
- P-puszczam cię wolno, niech to będzie ostrzeżenie – powiedział w końcu, ale widać było, że był bardziej przestraszony, niż adresat. – Następnym razem nie będę taki miły.
- Won! – Shibirose rzucił naprędce wyciągniętym sztyletem, ale metal przeciął jedynie dym i powietrze. Ares wrócił do pałacu ponad chmurami, gdzie rezydował Panteon.



 
Anastazja chodziła w kółko, czekając na telefon. Zastanawiała się, ile czasu zajmie lisowi dotarcie do przystojnego chłopaka, którego imienia już zapomniała. Do teraz nie mogła uwierzyć, że wczorajsze słowa Roda były prawdziwe. „ Anastaziya, ia tiebie nie gowarił wsiego. Ia bog, ia tu iz Panteona. Etot malcik toże bog, on starsze mienia na nieskolka tysiacieliecii. Ia nie chociał tiebie ogorciać.” Dotychczas znajomy głos wydawał jej się obcy. Zapytała wtedy, czy wreszcie się dowie, co tu się dzieje i kim on naprawdę jest, ale sama nie wierzyła, że otrzyma potwierdzenie. Zdumiało ją więc „Ty prilieci k mnie z Szibirose, ia tebe wsio rosskażu”. Potem jeszcze była obietnica dwóch biletów na pojutrze, sfinansowanych przez Roda, jako pracownika firmy lotniczej.
Silva opuścił jej dom już ponad pół godziny temu, dlaczego nikt nie dzwonił… Gdy wreszcie komórka na jej biurku zawibrowała, dziewczyna okręciła się szybko wokół własnej osi i z lekkim poślizgiem podbiegła do telefonu, odbierając go od razu.
- I jak? Pasuje ci, prawda? – spytała na jednym oddechu.
- Muszę cię zmartwić, ale nie jestem Shibirose – usłyszała kobiecy głos. Nawet przez telefon dziewczyna mogła zgadnąć, że jego właścicielka była uwodzicielska i zdecydowanie dojrzalsza od niej. – Rose potrzebuje teraz spokoju, dlatego to ja dzwonię. Nie popierałam jego decyzji, zwłaszcza w takiej sytuacji, ale upierał się, więc nie mam tu nic do dyskusji. Pojutrze o 16:47 wylatuje razem z Silvą prywatną awionetką do Warszawy. Czy przyjdziesz, czy nie, jest mi obojętne – powiedziała kobieta dość sugestywnym tonem.
- Co się stało? Dlaczego nie pasują mu moje bilety? – spytała podenerwowana Anastazja.
- To nie twoja sprawa. Myślę, że już się zorientowałaś, że zarówno on, jak i twój „kolega” nie są zwykłymi ludźmi i im mniej wiesz, tym lepiej. Nie mieszaj się tam, gdzie cię nie chcą, jeśli myślisz o „żyli długo i szczęśliwie” dla siebie.



 
Poszarzały sufit uspokajał bardziej, niż by się wydawało. A przynajmniej tak by się mogło zdawać. Shibirose od ponad godziny leżał na twardej pryczy w pustym pokoju o ścianach, które kiedyś były białe i posadzce z czarnych paneli, zrysowanych już dawno temu. Lily proponowała mu jakiś nowo wystrojony pokój pełen mebli i z dużą werandą, ale odmówił. Potrzebował spartańskiej prostoty, czegoś surowego i niezobowiązującego.
Jak długo był już z Silvą… jakieś czterdzieści siedem lat, o ile dobrze pamiętał. Wcześniej towarzyszyła mu jego matka – Agnus, przed nią samiec Scar, syn Pricny. Księżycowe lisy towarzyszyły mu niemal odkąd został Stray, niedługo po aferze z Nostrą. Jedenaście pokoleń lisów, z których każdy był bezpośrednim potomkiem poprzedniego. Mimo wszystko, Shibirose musiał przyznać, że tylko dwa zwierzęta były dla niego tak ważne, jak Silva: pierwszy z rodu, czarny Argo, prezent od Bokuto oraz suka Avanti, z którą przeżył między innymi trzy krucjaty i wojnę japońsko-mongolską.
Był przy narodzinach każdego z nich, ale śmierć widział tylko Avanti, poległej na placu boju pod tureckim Gaziantepem. Wszystkie inne znikały bez śladu, ale nie próbował ich szukać. Lisy księżycowe potrzebowały około pięciu lat na zupełne dorośnięcie fizyczne. Do dziesiątego roku życia uczyły się większości umiejętności potrzebnych im w życiu, więc trening musiał się zakończyć w tym czasie. Potem potrafiły już porozumiewać się, walczyć, tropić, czy śledzić na tyle dobrze, że mogły mu towarzyszyć wszędzie i pomagać w zleceniach. Żyły około dwustu, trzystu lat, zawsze w szczycie formy, aż w końcu odchodziły, by w samotności umrzeć, gdy przeczuwały swój kres. Lisy nie przechodziły przez okres starości jak zwykłe zwierzęta, były jak kwiat wiśni – znikały w szczycie swej urody i umiejętności.
Shibirose przymknął oczy, mając nadzieję, że razem z wizją znikną miliony myśli, każda gorsza od poprzedniej. Przeliczył się jednak; mózg zwolniony prawie z obowiązku przetwarzania jakichkolwiek danych z otoczenia, zaczął przypominać mu obrazy, których nie mógł wyprzeć ze swojej świadomości bez względu na starania. Twarze zabitych. Miliony białych twarzy, wszelkiego wieku, płci, koloru skóry, pochodzenia, czy statusu społecznego. Nie żałował ani jednego zabójstwa, ale i tak każde z nich prześladowało go niczym cień, uniemożliwiając zupełne odcięcie się od przeszłości. Człowiek nie może przeżyć dłużej, niż jego cień. Za to cienie trwały długo po śmierci właścicieli, zazwyczaj ciche i niezauważalne, teraz przypuściły atak.
Prycz przestała już wystarczać, Shibirose spadł z niej na ugięte kolana na panele, dysząc ciężko. Przegrywał i nie mógł z tym nic zrobić. Przegrywał, bo nawet nie próbował walczyć, nie widział swojego prawa do walki. Mógł jedynie błagać o litość.
- … żaden ból nie zdoła zmienić faktów… - wychrypiał w końcu i cienie zniknęły, a chłopak padł ciężko na ziemię.
Nadeszła łaska nieistnienia.


Kolejny post: Obława! już 21.08.2014r

Po pierwsze, przepraszam za te wszystkie panie nieciężkich obyczajów, które zaczęły hasać do opowiadaniu. Mam nadzieję, że rozumiecie moje poczucie konieczności wpuszczenia ich, żeby zachować wiarygodność sceny.
Po drugie, rosyjskie wypowiedzi Roda pisałam na wpół ze słuchu, na wpół z pijanego tłumaczenia rosyjskich liter (stwierdziłam, że z latynizacji może ktoś coś zrozumie, a jak napiszę bukwami, będzie problem), więc dla pewności je tu teraz przetłumaczę: 1."Anastazjo, nie mówiłem ci wszystkiego. Jestem bogiem i przybyłem tu z Panteonu. Ten chłopak też jest bogiem, starszym ode mnie o kilka tysięcy lat. Nie chciałem cię martwić." 2. "Przyleć do mnie z Shibirose, to ci wszystko opowiem."
Po trzecie, skończyłam wczoraj pisać plik z pierwszą serią. Z moich wyliczeń wynika, że powinnam trochę przyspieszyć tempo wstawiania notek, dlatego też daty podawanej w zapowiedzi nie uważam do końca serii za zobowiązującą. Jeśli tylko pod postem pojawią się trzy komentarze niespamowe, wstawię kolejny rozdział. Oczywiście, najpóźniej w wyznaczonej dacie, więc możecie tylko przyspieszyć pojawianie się swoją aktywnością na dole, ale nie zwolnić. Do pracy, rodacy, więc!

3 komentarze:

  1. Biedny Shibirose ;_;
    Ogólnie jak zawsze świetnie!
    Czekam na następny rozdział ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekamy, czekamy! Jeszcze jeden komentarz, który zaświadczy o naszej przyszłości ;))
    Fantastyczny rozdział ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem trochę do tyłu z rozdziałami na blogu, ale zaraz je "przestudiuje" :)
    Podoba mi się szablon i historia. Muzyka nadaje świetne tło, no i do tego fajna zakładka bohaterów. Rozdział pełen szczegółów, opisów i emocji, wszystko dobrze przemyślane.
    PS. uwielbiam mitologię grecką :D
    http://prisonersofthemoon.blogspot.com/ zapraszam do siebie ;)
    Pozdrawiam i czekam na kolejny post.

    OdpowiedzUsuń