Strony

niedziela, 27 lipca 2014

III O ludzki włos

- Rose! Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – spytał Amante, ziewając szeroko. Było wręcz pewne, że specjalnie nie zakrył ust, chcąc zaprezentować swoje idealnie białe i idealnie równe zęby. Poza uzębieniem, także reszta ciała mężczyzny nie mogła doczekać się wielkiej krytyki. Amante miał może metr osiemdziesiąt wzrostu, był wysportowany i zadbany. Tylko on tak naprawdę wiedział, ile czasu spędzał na codzienną pielęgnację. Jego włosy zawsze były ułożone idealnie w nieco potarganą stylizację, podkreślającą fioletowe końcówki czarnych, sięgających nieco powyżej ramion włosów, duże, zazwyczaj przymrużone oczy podkreślone były czarną kreską, a jego usta niemal zawsze wygięte były w lekkim uśmiechu playboya. Poza tym, prawie połowę twarzy, szyi i karku mężczyzny zdobił tatuaż z motywem kolorów karcianych. Ubierał się ekstrawagancko i z paryskim rozmachem, ale zawsze ze smakiem i względnym umiarem.
Do swojej kwatery Amante wrócił niecałą godzinę temu wraz z wiadomościami z Europy. Jako bóstwo flirtu i zabaw z kobietami, był z natury optymistą, jednak nawet jego przerażało spustoszenie, jakie Panteon zasiał w przeciągu jednej nocy. Do tej pory wszyscy zakładali, że jeśli uda się przetrwać względnie dobrze pierwszą dobę po skończeniu Roku Uwiązania, wszystko jakoś się potoczy. Jednak nawet w najgorszych prognozach nikt nie przewidział takiej rzezi, jak miała miejsce trzy dni temu. Potem z resztą nie było lepiej. W samej Ameryce, gdzie leżało najwięcej możliwości bronienia się lub ukrycia, zginęło ponad 70% wszystkich Stray, którzy pozostali przy wolności. Gdzie indziej było już tylko gorzej, śmierć liczono już w setkach tysięcy.
– Wiesz, ja nie mam nic do ciebie i w ogóle, ale jak ta sfora się na ciebie rzuci, to będziesz kolejnym dopisanym do listy strat. Zwłaszcza, że jedziesz sam – zauważył mężczyzna, przygryzając wargę w podenerwowaniu.
- Nie jadę sam, tylko z Silvą, a to duża różnica – zaczął Shibirose, odpychając się od ściany i stając pewnie jakiś metr od niej. – Wyluzuj, stary. Mimo wszystko, Panteon jakieś tam szczątki honoru ma. Może i niezbyt wielkie, ale wystarczające, żeby mnie nie zaatakowali hordą. A tylko to jest niebezpieczne, prawda? – uśmiechnął się półgębkiem.
- A co zrobisz, jak się okaże, że Europa już nie jest bezpieczna? Może i wielki pasażerowiec chroni cię podczas lotu, ale potem już nie. Samolotu w pół drogi nie zwrócisz, wyskoczenie z niego też nie wchodzi w grę – Amante był coraz bardziej podenerwowany i zaczął już wymachiwać rękoma, gestykulując do wtóru słów. Nie kontrolował swoich emocji, ale i nie widział ku temu potrzeby w takim towarzystwie, w jakim się znajdował. Poza nim i Shibirose, w małym biurze mężczyzny byli jeszcze leżący w półśnie na dywaniku przy biurku Silva, siedząca cicho przy oknie Geiko oraz upadła boginka Heyah, czekając na decyzje i gotowa do przekazania ich do Europy.
- Mo-o… Ama, przecież ci mówię, że nic mi nie będzie. Jeśli ktoś jest w Europie, to nie możemy go zostawić. Jeśli nikogo nie ma, to przynajmniej będziemy mieli tego pewność. Wybiorę nocny przelot, to nie będzie problemu z Heliosem, a Luna stwierdzi, że usnęła właśnie wtedy. Podróżuję jako człowiek i będę wśród ludzi, więc nie odważą się mnie zaatakować, póki się nie oddalę. A wtedy będę gotowy na obronę – stwierdził Shibirose. Jego spokój i pewność siebie kontrastowały z rozedrganym i chaotycznym Amante. – Nie zachowuj się jak stara kwoka. Wiesz, że nawet nie muszę pytać cię o zgodę.
- Tak, wiem. Ale twierdzę, że jesteś idiotą. Może i potrafisz walczyć byle żelastwem czy habręzią, jaką ci dadzą pod rękę, ale zapominasz, że już dawno nie dbałeś o swoją barierę. Chcesz, żeby cię jakieś ścierwo od poezji wykończyło? – syknął brunet, zupełnie tracąc cierpliwość. – Co ty sobie myślisz, że jak kiedyś się wszyscy ciebie bali, to teraz się rozstąpią jak morze przed Mojżeszem na sam dźwięk twego starszego imienia? Jeśli się jeszcze nie nauczyłeś, że nie, to jesteś debilem. I to w dodatku podwójnym debilem, bo starym.
- Ten debil ratował ci tyłek jak byłeś szczeniakiem i nie ma zamiaru słuchać jak na niego szczekasz. Może i jesteś na swojej grządce, ale i na moim polu. Nie zapominaj się – Silva podniósł i się i zawarczał, przyczajając do ataku. Niski, agresywny głos zwierzęcia przyprawił o dreszcze nawet Geiko, pamiętającą jeszcze potwory Podziemia.
- Przestańcie oboje! – wstała i stanęła pomiędzy kłócącymi się mężczyznami. – Oboje zachowujecie się jak dzieci. Nie widzicie, że Panteon od początku myślał właśnie o tym, żebyśmy sami się powybijali nawzajem? – spytała z wyrzutem.
- Więc mam tu siedzieć i czekać jak jakiś pozbawiony dumy tchórz? – warknął Shibirose, odwracając się na pięcie. – W takim razie wypiszcie mnie z tego placu zabaw, idę poszukać poważnych ludzi.
- Poważnych, czyli pozbawionych życia bohaterów, tak? Twoja bomba nie wybuchnie, terrorysto, a rozstrzelają cię na pewno – rzucił za nim Amante, ale było za późno. Szatyn już wyszedł, zamykając za sobą z trzaskiem drzwi.
Gdy tylko Silva zorientował się, że jego pan opuścił pomieszczenie, podszedł do bogini tańca i usiadł u jej stóp, powarkując jeszcze ostrzegawczo z cicha. Zapadło milczenie. Przerwała je Heyah, chrząkając niepewnie i szurając obutą w koturny nogą.
- To jakie mam przekazać informacje? – spytała cicho i niepewnie.
- Jak to: jakie? – syknął na nią wciąż rozzłoszczony Amante. – Nie słyszałaś? Niech się szykują, że pojawi się jeszcze w tym tygodniu.



Wielka boska pani Aoi nie mogła usiedzieć w miejscu. Wiedziała, że nie przystoi jej okazywać zdenerwowania, już zwłaszcza w tak trywialny sposób, ale nie potrafiła się powstrzymać, a przy swoim małżonku mimo wszystko czuła się dość bezpiecznie.
- Od ponad trzech godzin nie mam żadnego raportu – powiedziała w końcu, sama niezbyt pewna, czy to do Do, czy do siebie. – Co się tam dzieje? Przyślijcie mi tu tego psa! – krzyknęła, uderzając smukła dłonią w ścianę. Już po chwili w komnacie audiencyjnej pojawiła się kobieta o czarnych włosach, spływających kaskadami po smukłym, prawie nagim ciele. Obszerne piersi i biodra zakrywała kawałkami czarnej skóry jakiegoś zwierzęcia. Sama z resztą trochę je przypominała, gdyż miała psie uszy i ogon. Kwestia wyglądu bogów była płynna, jednak ta boginka już od dawna używała zwierzęcej formy.
- Czego sobie życzysz, pani – skłoniła się nisko, jednak w jej zachowaniu tkwiła władcza nutka drapieżnika.
- Jak mam na ciebie teraz mówić? – spytała sucho Aoi.
- Jak sobie pani życzy. Mówiono na mnie Anubis, Wep-Wawet, Persefona, Izanami, czy Szatan, ale każde mi leży tak samo – odpowiedziała kobieta, prostując się.
- Nieważne, z resztą. Co ze Stray? Chcę wiedzieć, czy wszyscy już są w twojej Krainie Wiecznej Nocy – syknęła bogini pani potężnym głosem.
- Nie, pani. Ale dość wielu, by moje ogary miały ucztę przez wiele dni – Wep-Wawet nie wydawała się być przestraszona. Wręcz przeciwnie, to z gniewu swojej pani czerpała własną siłę.
- To znaczy, ilu? Chcę wiedzieć konkretnie! – krzyknęła Aoi i już miała zamiar zejść ze swojego podestu, by potrząsnąć boginką, ale powstrzymała ją silna, acz delikatna dłoń na biodrze.
- Spokojnie, ukochana. Twój gniew zaślepia twe oczy i mąci osąd. Musisz być silna niczym rzeka i nie ugiąć się fali naporu, jaką pośmiertnie zgotowali ci wyklęci – głos Do był jak szmer liści jesiennych, uspokajający i bezpieczny, ale bezpłciowy. Miało się wrażenie, że to ktoś szepcze z sufitu z ukrycia, a nie mówi stojący obok mężczyzna. – Już wkrótce wszyscy pokłonią się swojej pani lub zginą w ogniu oczyszczenia. Krucjata naszych małych braci i sióstr trwa.
- Ilu. Ich. Zostało? – spytała twardo, acz już spokojniej kobieta.
- Niewielu. Nie liczę żywych, więc nie wiem, ilu. Ale niewielu – stwierdziła suka i odeszła, wyczuwając, że dłuższe przebywanie może okazać się niebezpieczne nawet dla niej.
- Chcę wiedzieć, ilu… jak długo to jeszcze potrwa…



-… wiem się wreszcie, ilu było tych murzynków w powieści Agathy Christie? Proszę, na trzydzieści osób nikt nie czytał?! – panna Abraniczówna jak zwykle krzyczała na swoich uczniów. Miała nieco ponad pięćdziesiąt lat i już dawno nie widziała mężczyzny bez ubrań. Swoją frustrację wylewała na uczniów, którzy z resztą aż tak niewinni nie byli. Każdy ma coś na sumieniu, więc czemu oni mieliby być wyjątkiem? – Aleksander?
- Właściwie, pani profesor, to jest to taka relatywna kwestia… - zaczął wyciągnięty do odpowiedzi chłopak. Sasha już drugi rok użył się w tej samej klasie… a właściwie w niej był, bo przypisywanie mu plugawej czynności nauki było zbyt wielką obrazą. Mimo to, był dość inteligentny, choć używał swojej inteligencji w zupełnie innych celach. Z wyglądu Aleksander był typowym Rosjaninem, jednym z nielicznych w tej szkole. Blond włosy, błękitne oczy i duża postawa. Oczywiście, częściowo zawdzięczał tą ostatnią wizytom na siłowni, ale geny też zrobiły swoje.
- Co ty nie powiesz, Iwanienko. A toż od jakiś czynników zależy w takim bądź razie? – spytała nauczycielka z ironią.
- No… bo według tytułu jest dziesięć, ale jakby nie patrzyć, ten jeden to taki udawany był i tak naprawdę to nie powinno się go zaliczać – przeciągane samogłoski w co drugim wyrazie dość dobitnie świadczyły, że chłopak już zaczynał żałować, że wkopał się w temat.
- W takim razie, dlaczego, według ciebie, autorka zdecydowała się na taki zabieg? Co, panie filozof relatywista?
- No, bo… no, pani wie, pani profesor…
- Nie, nie wiem. Oświeć mnie i swoich kolegów. Skoro tak dobrze czujesz się w temacie, Iwanienko.
- No… bo to tak dla zmylenia przeciwnika jest – mina panny Abraniczówny nie dawała wiele miejsca do nadziei, ale chłopak stwierdził, że trzeba kuć żelazo, póki gorące i mówił dalej. – No, pani profesor rozumie. Jakby było dziewięciu murzynków, to wszyscy by od razu wiedzieli, że to jeden z nich zabija. A tak, to element zaskoczenia był. Bo, nie wiem, jak pani, pani profesor, ale ja to bardzo zaskoczony byłem, że tam był trup, a zabijał. Prawie jak taki ninja: nikt nie widzi, a on jest. Tego, to by nawet sam Dostojewski nie wymyślił… albo by wymyślił, tylko nie myślał nad tematem –dodał szybko, gdy zobaczył wręcz wściekła minę nauczycielki. Panna Abraniczówna wśród wielu swych wad posiadał i tą, że kochała Dostojewskiego miłością bezgraniczną i bezpodstawną.
- Skończ już to – prychnęła nauczycielka, wpisując coś do dziennika. Ktoś w tyłu mruknął "Skończ waść, wstydu oszczędź", ale nie wydawało się być usłyszane przez wiele osób. – Cztery minus i lepiej zacznij się uczyć, Iwanienko.
- Co tylko sobie pani wymarzy, pani profesor – odpowiedział wesoło Sasha, rozbawiając całą klasę. Usiadł, po czym skinął nieznacznie głową siedzącej obok niego Anastazji, z pochodzenia Hiszpance, z urodzenia i wychowania Polce. Dziewczyna była jedną z najmłodszych w klasie.
- No dobrze, skoro już mamy za sobą tak obiecujące oświadczenie Iwanienki, to możemy przejść dalej do nowego tematu…



Shibirose zaklął siarczyście, z trudem łapiąc oddech. Nie spodziewał się, że już na lotnisku spotkają go problemy. Gdy tylko wysiadł w Niżnym Nowogrodzie na starym lotnisku, powitała go dwójka podstawionych przez Panteon Stray. Wiedział, że nie są prawdziwi, bo nie okazali symbolu buntu – lilii królewskiej w kolorze podpalanego bielą fioletu. Gdy udało mu się ich ominąć dzięki toalecie z podwójnym wejściem musiał odszukać Silvę, podróżującego w luku bagażowym. Okazało się to na tyle niebezpieczne, że cały teren patrolowali już bożkowie Panteonu w ludzkich bądź zwierzęcych postaciach. Chłopak był zaskoczony tym. Zazwyczaj fakt, że bogowie Panteonu są niewidzialni dla ludzi stanowił dla nich powód do dumy i Shibirose nie zakładał, że tak szybko zejdą na ziemię jako zwykli śmiertelnicy. Ale to świadczyło też o ich niepewności. Aoi musiała się niecierpliwić. Lis w końcu sam się odnalazł, uciekając do starej sztuczki wtapiania się w cień. A że na pasie startowym pełno było wózków, toreb, waliz, dźwigów widłowych i innych samochodów, okazało się to być nie aż tak trudne. Najgorszy moment jednak nastąpił, gdy znalazła ich dwójka bożków wojennych pod postacią policji. Shibirose wiedział, że mogliby ich uziemić pod pozorem ludzkiej akcji, wiec musiał uciekać, czego nie ułatwiały szlabany na bramkach, ani wielki, wszechobecny tłum. Ale ludzie byli równocześnie pomocni, bo łatwo się było w nich wtopić niezauważonym.
Silva zaskowyczał żałośnie, szurając z wolna ogonem po zabrudzonym chodniku zaułka.
- Tak, wiem mały. Wystarczy nam biegania na dość spory czas. Ale nie obiecam, że Pantoeon też tak stwierdził. Jakby powiedział Bokuto, uniknęliśmy zbędnego problemu o ludzki włos. No – chłopak wyprostował się i uśmiechnął, zupełnie zapominając o przytłaczającym nastroju sprzed sekundy. – nie ma co narzekać. Musimy znaleźć prawdziwych wysłanników i dostać się do rosyjskiego obozu. Mam nadzieję, że długo tu nie będziemy siedzieć, bo z Francji dostaliśmy wezwanie – stwierdził wesoło, a i zwierzęciu udzielił się pogodny nastrój, bo wstało i otrząsnęło  futro z kurzu, stając się chociaż trochę bielsze.
Chłopak sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął elegancką, małą komórkę z ręcznie malowanymi liliami na tylnej klapce. Wybrał zastrzeżony numer i przyłożył telefon do ucha, z lekkim niepokojem przyjmując każdy kolejny sygnał oczekiwania na połączenie.


Uzupełnienie:
1. W szkolnym fragmencie pojawiały się zamiennie imiona Sasha i Aleksander odnośnie jednej osoby. Nie jest to błąd, gdyż rosyjskie zdrobnienie Aleksandra to właśnie Sasha. Aleksandry z resztą też.
2. Dostojewski jest uznawany za jednego z najlepszych pisarzy kryminału odwróconego dzięki swojej "Zbrodni i karze". Oznacza to, że morderca znany jest od początku i ważne są jego motywacje i zachowanie po zbrodni, a nie dochodzenie do tego. Agatha Christie zaś pisze klasyczne kryminały, gdzie o sprawcy dowiadujemy się na końcu.
3. W dialogach jest kilka błędów językowych (będą mieli, co pani sobie życzy,itp.), popełnionych naumyślnie. Proszę mi nie zwracać uwagi odnośnie takowych.

Kolejny rozdział: Kot panny Abraniczówny już 31.07.2014r

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz