Strony

czwartek, 31 lipca 2014

IV Kot panny Abraniczówny

Powiedzieć, że panna Abraniczówna była dziś jakaś niemiła byłoby zbytnim wygładzeniem tematu. Była wściekła i uszczypliwa do wszystkich, nawet nauczycieli i dyrekcji. Plotka uczniowska głosiła, że miało to coś wspólnego z jej kotem, Koszką [koszta z ros. „kotek”; dop. aut.] i jego dziwnym zachowaniem.
- Stary, ratuj! Przecież babsztyl mnie zeżre żywcem. A ty możesz mi wypisać lewe zwolnienie… - Sasha stawał wręcz na uszach, żeby tylko otrzymać upragniony ratunek przed lekcją języka rosyjskiego.
- Wiesz, że to nie przejdzie. Jakby było coś szykowane, czy zaczynał się projekt, to nie ma problemu. A tak, to co ja powiem? Że mi się nudzi samemu? – spytał Piotr, bibliotekarz. Był młody, jak na swoją posadę i dopiero od tego września pracował. Liczył sobie 24 wiosny, choć śmiało można by go było posądzić o jeszcze mniej.
- A to, że za godzinę będziesz miał mnie na sumieniu, się nie liczy? – zawył błagalnie licealista, próbując dalej coś uzyskać. Razem z Piotrem znali się dość dobrze i traktowali jak kumple, pomimo różnicy w pozycji. Nie dla niego jednego, z resztą, bibliotekarzem nie był pan Piotr Łomonosov, a po prostu Pietia.
- Dobra, dobra. Dam ci książkę o kotach, to się może ucieszy. Z resztą, jak przeczytasz jeszcze na przerwie dwa zdania i je powiesz, to jedyną lekturą, o jaką zahaczycie, będzie „Pimpuś Sadełko” Konopnickiej. To jak? – Piotr uśmiechnął się ugodowo.
- Dajesz. Wszystko jest lepsze od geniuszu Dostojewskiego za każdym razem – Sasha machnął ręką w zachęcającym geście, jednak jego mina nie była już tak ochocza.


Shibirose szedł za trójką przewodników o ciemnej skórze i długich, związanych w puszysty kucyk włosach. Nie byli zupełni czarnoskórzy, ale i tak umbra przeważała nad marmurem. Szli dystyngowanie, ale dość szybko.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadza panu transport ludzki, panie… - najwyższy i najstarszy z mich zawahał się. Wyglądał na około trzydziestolatka o dość formalnym stylu ubierania się. Shibirose ocenił, że mógł mieć najwyżej pół tysiąca lat.
- Nie, nie przeszkadza mi. Shibirose, tak teraz na mnie mówią – odpowiedział chłopak zdawkowo.
- W takim razie musimy przygotować pańskiego towarzysza do podróży – stwierdziła młoda kobieta w stroju przywodzącym na myśl teledyski pop-gwiazdek. – Pan wybaczy, ale ludzie nie rozróżniają zbytnio gatunków specjalnych i wezmą go za mutację genetyczną zwykłego psa – na te słowa Silva zawarczał ostrzegawczo, jednak jego pan uciszył go krótkim ruchem dłoni.
- Jak przygotować? – spytał tonem nie wskazującym na jakiekolwiek emocje.
- Pozwoli pan, że wejdziemy do najbliższego sklepu zoologicznego i kupimy obrożę, smycz i najlepiej kaganiec – odpowiedziała, zerkając nerwowo na zwierzę w obawie przed reakcją. Wydawało się jednak spokojne.
- Z pierwszymi dwoma nie będę polemizował, ale na trzecie się nie zgadzam. O ile mi wiadomo, kagańce nie są nakazane prawnie na terenie Rosji, a wolę mieć zabezpieczenie, gdyby coś się wydarzyło. Mojego sztyletu łatwo nie wytłumaczę, psa obronnego już tak – po tym stwierdzeniu znowu zaległa cisza.
Dojście do sklepu zajęło im około dziesięciu minut szybkiego marszu po prawie pustych ulicach. Wszyscy wydawali się podróżować w samochodach lub pociągach wiszących.
Silva bronił się zaciekle przed wszystkim, co chciano na niego założyć. Po dość długich przeszukiwaniach asortymentu i ledwo ominiętej amputacji ręki sprzedawcy, ostatecznie zwierzę zgodziło się nosić cienką obrożę splecioną jako pięciorzemykowy warkocz, przykrytą czarną bandaną z fioletowym wzorem roślinnym oraz dość grubą, krótką smycz z podobnego splotu skóry. Nie znaczy to, że Silva był zadowolony, oczywiście. Po prostu względnie spokojny po wielokrotnym zapewnieniu, że dobrze wygląda i wcale nie ujmuje mu to wrażeniu stworzenia wolnego i dumnego. Sprzedawca był skołowany niemal od początku, na szczęście Stray posiadali wystarczająco dużo pieniędzy, by przekonać go, że to fanaberia bogatych, a kto bogatemu zabroni czegokolwiek?


- Ana, idziesz?! – już od progu szkoły słychać było wołanie Olka. Razem z Sashą, Katią i Inez czekali ubrani na dziewczynę.
- Jestem, jestem – po kilku sekundach pojawiła się drobna dziewczyna z szerokim uśmiechem na twarzy. – Te nowe buty doprowadzą mnie kiedyś do szału… ale są słodkie.
- Po co nosisz buty, które się źle zapina? – spytał Sasha, krytycznie patrząc na nogi dziewczyny.
- Bo są słodkie, mówiłam przecież. Prawda, Kat?
- Trochę nie mój styl, ale niezłe. Gdzie kupiłaś, też coś potrzebuję? – odpowiedziała Rosjanka. Jako jedna z nielicznych w całej szkole posiadała naturalnie rude włosy, farbowane od niedawna na czarno na końcówkach.
- Kojarzysz ten nowy butik, nie? Mają zupełnie niezłe promocje na otwarcie - Anastazja uśmiechnęła się szeroko z rozmarzeniem o ubraniach.
- Idziemy stąd, stary. Zrobiło się jakoś tak… dziwnie – mruknął Sasha i pociągnął kumpla. Obaj dzielili to samo imię – Aleksander. Dla rozróżnienia ich, Rosjanin był Sashą, a Czech Olkiem.
- Dobra, dobra, czekajcie – zatrzymała ich drobna blondynka o jadowicie zielonych oczach, Inez. Właściwie to poprzez nią cała piątka się zaprzyjaźniła. Poza tym, to ona robiła większość zadań domowych z matematyki i fizyki dla paczki. A Katia z chemii. – Idziemy, nie dziewczyny? Dobra, jedna sprawa, Sasha. Jak ci poszło z Gozillą, co?
- Właśnie, właśnie. Nie wyglądasz aż tak źle, jak mówiłeś – zainteresował się Olek. Oboje z Inez chodzili do innej klasy, niż reszta.
- No wiecie, ma się ten dar przekonywania i intelekt, nie? – Sasha zarzucił włosami i zachichotał złowieszczo. Spojrzały na niego dwie pary zdziwionych oczu, jedne zielone, drugie brudno kasztanowe.
- Sashka chce powiedzieć, że Pietia podrzucił mu jakąś książkę o kotach i rusyca zeszła na ckliwy monolog o tym, jak dostała ze schroniska kota i się nim zajmowała… a Koszka ma ponad dwadzieścia lat – dopowiedziała Anastazja, przewracając oczami. – W życiu nie myślałam, że można aż tak szybko usnąć.
- No, ale Paweł wysiedział przez całą godzinę, o dziwo – dodała Katia ze śmiechem. – Ja odpadłam już przy kastracji, reszta chyba trochę dłużej wytrzymała.
- Nie wiem, co to było, ale coś koło pięciu minut po audycji przestałem ją słuchać zupełnie i zajęłam się Sapkowskim pod ławką – zaśmiała się Anastazja. Dziewczyna miała wyraźnie dobry humor. – Ale swoją drogą, to rzeczywiście jakieś dziwne jest… o ile pamiętam po kotach babci, to koty raczej boją się burzy. A już na pewno nie siedzą w oknie z „nostalgicznym spojrzeniem” – ostatnie słowa dziewczyna zaskrzeczała, przedrzeźniając nauczycielkę. Wszyscy się roześmiali. – Dobra, kiedy mamy autobus?
- Za jakąś minutę. A tak swoją drogą, to matka chce mi zmienić autoryzację na pociągową. Mówi, że tak jest bezpieczniej i ekologiczniej – westchnął Czech.
- "Ekologiczniej"? Ale chyba się jej nie dałeś, co? – prychnął starszy chłopak lekceważąco. W odpowiedzi otrzymał długie spojrzenie z krzywą miną.
- Jak będzie chciała, to mi powie o fakcie dokonanym. A nie mam zamiaru tracić pieniędzy z administracji na takie pierdoły.
- No jasne, pan bogaty jest zbyt lalusiowaty, żeby jeździć z nami plebsem tak trywialnym czymś, jak autobus – zironizowała Katia.
- O, już jedzie. Dobra, uspokójcie się. Ja zamawiam siedzenie od okna – ruda zamachała rękoma przed oczami obojga, po czym pociągnęła ich w stronę zbliżającego się szybko autobusu.



Shibirose gładził łeb Silvy, chcąc go uspokoić. Zwierzęciu nie podobało się, że się porusza nie używając siły własnych mięśni. Czuło się nieswojo, nie kontrolując tego, co się działo z jego ciałem podczas zakrętów, czy hamowania.
- A co z resztą? Amante mówił, że jest was dwudziestka razem z Lily. Ktoś ciekawy, czy sami cywile? – spytał spiętym tonem.  On też już od kilkunastu lat nie używał ludzkiego transportu i podświadomie ściągał mięśnie za każdym szarpnięciem. Podejrzewał, że zwykli śmiertelnicy nawet nie zdają sobie sprawy z siły bezwładności, jaka na nich działała, ale on wyczuwał ją dobrze.
- Zależy, czego pan szuka. Większość ma co najmniej dwieście lat, ale tylko trójka jakikolwiek związek z walką. Jednak sądzę, że może pan być zainteresowany – odpowiedział Aaron, najstarszy z trójki. To on był przywódcą i w większości zabierał głos.
- Dlaczego? Jakiś Były? – zapytał chłopak. Mianem Byłych określano Stary, którzy wyszli z Panteonu czterdziestu czterech głównych bóstw.
- Nie, ale blisko. Sądzę, że kojarzy pan Karmen – wieszczkę. Była bezpośrednio pod Hekate. Potrafi określić, gdzie pojawią się wrogowie i w jakich konfiguracjach.
- Dobre, ale tylko tymczasowo – stwierdził Shibiroe obojętnym głosem. Wiedział, na czym polega dar przewidywania przyszłości. – Prędzej czy później wasza wróżka będzie zbyt wyczerpana, żeby coś przewidzieć. Lub tak ją to wchłonie, że straci kontakt z rzeczywistością. O ile nie jest to konieczne, wolałbym, żeby nie używała swojej mocy – powiedział z mocą.
- Dlaczego? Zapewniała nas, że nie ma ograniczeń – zdziwiła się Tamara, jedyna kobieta w triadzie, ale Aaron ją uciszył dotykiem dłoni na kolanie. – Przepraszam.
- Nie, nie szkodzi. Podejrzewam, że ona sama o tym nie wie. Większość Panteonu stara się zataić fakt, że bogowie nie są wszechmocni, jak by chcieli. To, czy bogowie potrafią się posługiwać kompletnie swoją dziedziną zależy od układu eterycznego. Planety, gwiazdy, faza księżyca, ale nie tylko. Myślę, że kojarzycie Eter – pozostałości po Chaosie. Eter podróżuje i tak na prawdę tylko Hermes wie, gdzie obecnie jest. Możliwe, że Aoi też zdaje sobie sprawę, ale na pewno nie tak dokładnie. Jeśli Eter jest daleko od Ziemi, używanie boskich zdolności jest niebezpieczne, jeśli jest zbyt blisko, też. Wydaje mi się, że przez ostatnie pięćset lat jest dość optymalnie, ale Eter się zbliża. Jeśli tak dalej będzie, to… - Shibirose nie zdążył dokończyć.
- Przepraszam, że się wtrącę, ale ty też czytałeś „ Wyklętą Księgę Nostradamusa”? Kurczę, nie sądziłam, że ktoś ją zna. Momentami przesadzona, ale i tak epickie, prawda? - rozmowę przerwała niezbyt wysoka dziewczyna o szerokim uśmiechu, prawie przesłaniającym ładną twarz o dużych oczach z tęczówkami koloru płynnego złota i długich, kasztanowych włosach. Nie wyglądała jak ktoś rdzennie stąd, ale i nie aż tak obca. – Och, przepraszam, naprawdę. Czasami się zapominam, jeśli chodzi o książki. Sam rozumiesz, już coraz mniej okazji jest, żeby ktoś znał to samo, co ty – uśmiech dziewczyny poszerzył się jeszcze bardziej.
- Nie ma problemu. Mówisz, że „Wyklęta Księga”… tak, to może być to. Szczerze mówiąc, nie byłem pewny, gdzie to czytałem, ale wydało się interesujące – chłopak odwzajemnił uśmiech, ukradkiem przydeptując nogę Aarona, wpatrującego się w niego ze zdziwieniem. Musiało go to zaboleć, bo mężczyzna omal nie pisnął. – Masz może gdzieś przy sobie tą książkę? Wiesz, dość często podróżuję i nic nie zostaje przy mnie na długo, a chciałbym coś sprawdzić.
- J-jasne… chyba mam ją jeszcze w domu. Mogę nawet sprzedać, bo już całą przeczytałam. Ale gdzie ty tak właściwie jedziesz? – zamrugała dziewczyna.
- A co, jeśli powiem, że tam, gdzie ty? – Shibirose może i nie urodził się z umiejętnością uwodzenia, tak jak Amante, ale i tak nie miał problemu z kontrolą kobiet. Zadziałało, bo dziewczyna zachichotała nerwowo i podświadomie zaczęła zwracać uwagę na swoje ruchy, żeby były bardziej kobiece. Jej policzki delikatnie zarumieniły się. – Mam nadzieję, że nie będzie ci przeszkadzał Silva.
- Kto? A , tak, tak – dziewczyna dopiero po chwili zrozumiała, że mowa o lisie na kolanach chłopaka. – Nie ma sprawy.

Kolejny rozdział: Nostradamus i ferajna już 3.08.2014r

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz