nagłówek

nagłówek

piątek, 20 lutego 2015

II.IV Sztab główny

W pierwszych słowach mego listu zaznaczam, że piszę po długiej przerwie, więc zwracajcie mi uwagę na głupie błędy . Mam nadzieję, że robione zawsze na bieżąco notatki (juz pół zeszytu) są na tyle dokładne, że ich uniknę. Rozwarzałam, czy nie zacząć tej serii od nowa, ale koniec końców doszłam do wniosku, że i tak napisałabym coś identycznego lub bardzo podobnego fabularnie. Przyznaję tylko, że moje notatki nie obejmują tajemniczego nieznajomego z Agahime (co ciekawe, miecz pamiętam), więc jak mi się nowy pomysł nie poklei do końca z resztą, to nie bijcie zbyt mocno, a jedynie miłościwie pokrytykujcie. Post pisany na aplikacji blogspota, uzupełnię graficznie też na tablecie niestety.


- Noż kurrrrrr... - jedynym powodem, dla którego Amante zdołał się powstrzymać przed dokończeniem zdania było na poły oburzone, na poły zdziwione spojrzenie Tiany, boginki harmonii pod postacią dystyngowanej pani w wieku powyżej średniego, ale jeszcze nie starej. Nerwowo odłożył telefon i przełożył kolejny stos teczek do wnętrza szuflady jednej z nielicznych zachowanych szaf bez dna. Porządki zostałe wymuszone na nim przez brunetkę. Większość pracy robili w czwórkę wraz z boginką biurokracji Tecchii oraz Heyah'ą,ale teraz byli sami. - Mówiłem, że coś będzie nie tak.
- Shibirose? - w głosie kobiety wyczuwalna była nutka podejrzliwości. Nie powiedziała tego na głos, ale widać było, że jej zaufanie względem Stray przechodziła poważny kryzys po tym, jak dowiedziała się od Geiko o wiadomościach od Basteta. Tiana była najlepszą przyjaciółką Geiko i często przejmowała jej obowiązki, gdy ta pierwsza udawała się poza teren Tokio.
- Owszem. Chce, żebym do niego jak najszybciej przyjechał. Ja wiedziałem, że to się tak skończy. Ale czy ktokolwiek mnie tu słucha?! - brunet uderzył pięścią w dopiero co posprzątane i podbite dodatkową deską od dołu biurko.
- Powiedział chociaż, o co mu chodzi? - w odpowiedzi kobieta otrzymała jedynie zdawkowe zaprzeczenie głową i wymięty, wymruczany wulgaryzm w jakimś dawno zapomnianym dialekcie greki.
- Tianka, poradzicie sobie same z tą szufladą? Ja bym już poszedł do swoich chłopców, żeby mi załatwili transport - oznajmił, a gdy otrzymał zezwalające machnięcie dłoni dodał. - Dzięki, kochanie - Amante sięgnął po przewieszoną przez oparcie fotela skórzaną kurtkę, po czym wyszedł, zostawiając porządki po poszukiwaniu akt kobiecie.
Silva ziewnął przeciągle, odsłaniając zaróżowione dziąsła. Jego ciało irytowało go z każdym momentem coraz bardziej. Zerknął na swojego pana i chciał o coś zapytać, ale ten był cały czas zajęty pisaniem, odkąd wrócili z ludzkim szczeniem i jakimś podejrzanym mężczyzną z nieludzkim zapachem wokół siebie i aurą bezbrzerznej siły. Mimo to, Silva stwierdził, że było to bardziej jakieś zaklęcie, niż autentyczne zagrożenie. Było to twierdzenie o tyle uzasadnione, że pan zachowywał się przy nim niczym przy dziecku, nawet nie zwracając uwagi na cały szum, który mężczyzna robił wokół siebie. Teraz nieznajomego nie było z nimi, odszedł jakiś czas temu, zamieniwszy kilka niezrozumiałych zdań z panem. Nie podobało mu się, że nie wiedział, o czym rozmawiali, ale pan był spokojny i nie przeszkadzało mu użycie innego niż zazwyczaj języka.
Silva zerknął jeszcze raz, ale i teraz nie zdobył się na odwagę, żeby przerwać panu. Wstał i podszedł do okna hotelowego pokoju, po czym popatrzył znowu, ale jego pan w dalszym ciągu robił to, co już od przeszło godziny. Zmrużył oczy i przeleciał wzrokiem po mieście w dole. Zauważył, że nie ma większego problemu ze zrozumieniem znaczenia znaczków na szyldach, które do tej pory były jedynie plątaniną kresek i pętelek. Był to jeden z nielicznychpozytywów nowej sytuacji. Lis już miał zerknąć znowu, gdy ubiegło go szurnięcie krzesła.
- Okej, jestem już wolny - stwierdził z uśmiechem pan, wstając i przeciągając się z założonymi za siebie nad głową rękoma. - To o co chciałeś spytać cały ten czas?
- Co?... Ja nie... - to pytanie zaskoczyło Silvę, nawet nie brał pod uwagę możliwości, że jedo pan cały czas nad nim czuwa.
- Lusterko - pan machnął niedbale ręką w kierunku oszklonej szafy. - Więc? Chodzi o Blancę, tak? - Silva położył po sobie uszy zażenowany i po raz kolejny poczuł brak ochrony futra.
Wep-Wawet zamknęła oczy, rozkoszując się smakiem starej whiskey, chowanej zazwyczaj pieczołowicie przed niepowołanymi palcami aż do momentu najwyższej potrzeby. A taki z pewnością właśnie nadszedł. Był wczesny ranek, a poprzednia noc zeszła bogini na wyjaśnianiu nagłego przypływu wolnych dusz w królestwie Podziemia. A powody były dwa: po pierwsze katastrofa samolotu pasażerskiego niemalże w centrum jednego ze średnio zamieszkanych miast oraz kolejna już w ostatnim czasie masowa egzekucja na tle religijno-etnicznym. Kobieta skrzywiła się, gdy kolejna grupka świadomości zaczęła się do niej dobijać z pretensjami, że już nie żyją. Ostatnio coraz częściej i coraz mocniej odczuwała niekontrolowane przebłyski swojej mocy, czego powód, jakkolwiek tajemniczy, wydawał się również niezniszczalny, a wręcz rosnący, i to w tempie ognia w stodole.
- ...ższym, proponowałbym przegrupować nasze obecne szeregi i zaciągnąć w czynną służbę osobniki nie skoligacone z fachem, a przydatne w sposób taktyczny, przykładowo Zachodnia Baszta wręcz prosi się, aby urzędował tam ktoś, kto może posłużyć się prądem Prarzeki, co przecież... - mówił Ares - tak, ta fajtłapa na kaczych nogach. Mimo tego dość dobrze teoretyzująca fajtłapa, jeśli zadanie to mógł wykonać powielając cudze myśli, plany, strategie, czy teorie, jedynie łacząc je ze sobą na zadadzie prostej logiki matematycznej. Sama nie wiedziała tak na prawdę, co, ale miał w sobie takie magiczne coś, co nie pozwalało przejść obok niego obojętnie. Oczywiście, wolała go w bardziej rozbudowanej formie, z rudymi jak lew włosami i skórą lśniącą jak po natarciu oliwą, jak wyglądał, gdy się poznali, jeszcze nie narównorzędnych stanowiskach. Ale nawet teraz, jako dziecko, mógł spędzić sen z powiek w każdym tego słowa znaczeniu. Nie zmieniało to jednak faktu, że był najgorszą łamagą i zgadzał się na wszystko po byle szczeknięciu. - ... co można poprzeć przykładem bitew rozpoczynanych przez Heftów, czy w późniejszym czasie walkach pod Dien Bien Phu. Należy także zauważyć.... - Ares wiecznie żył między pantoflem Aoi, a swojego poprzednika, Hachimana. Prawie jak karaluch. Miało to sporadycznie swoje dobre strony, ale w większości przypadków nastręczało tylko problemów. Dlatego ktoś musiał wyrobić w nim dobre nawyki, i zadanie to przyjęła na siebie Wep-Wawet, jako najbardziej świadoma problemu i najlepiej do tego się nadająca. - ... że nawet wśród pierwotnych form, hakimi były duchy odbywały się zachowania hierarchiczne, co tylko potwierdza wagę wprowadzenia addykcjonalnej regóły... - zadanie to było równie mocno skazane na porażkę, co próba przeniesienia wody w kratce od frytownicy. Właściwie, to sytuacja nie tylko się nie polepszała, ale wręcz z podejścia do podejścia spadałana corazto niższe stadium rozwoju. Coś jak skok o tyczce - im wyżej poprzeczka, tym większe "łup" na końcu. - Męstwa, nie liczby trzeba jedynie tym, którzy nie mają już nic prócz nadziei. A my coś jeszcze mamy. - no, ale nadzieja umiera ostatnia, a po niej, to już tylko idioci.
Elektroniczny ogień trzaskał wesoło we wnęce stylizowanej na wiktoriański kominek. Lily z zadowoleniem podciągnęła pod siebie nogi i przewróciła stronę na kolejną. Uwielbiała klasyczne romanse w stylu Nory Roberts czy skandynawskiego Harlequine'a. Książka, którą obecnie czytała opowiadała o równie tragicznym, co wzniosłym fizycznie związku panny ze szlacheckiego rodu Noroongfild z synem znienawidzonego przez jej ojca kapłana bogini ognia, obecnie udającego służącego przy koniach na dworze swojej wybranki serca. Friedrich miał właśnie porwać do lasu kochankę bez ubrań na czarnym, kudłatym koniku górskim, gdzie z pewnością doszłoby do kolejnej już sceny o dogłębnym znaczeniu dla akcji, gdy do saloniku wszedł z trzaskiem drzwi Eoda, od progu zaznaczając swoim zachowaniem, że stało się coś ważnego. Lily tylko przymknęła książkę założywszy wcześniej stronę koronkową zakładką i popatrzyła na wściekłego mężczyznę.
- Ten sukinsyn znowu to zrobił - oznajmił, sycząc każde słowo. Nie był zwolennikiem psich dodatków, ale nawet bez nich przypominał rowścieczonego, czarnego wilka, z oczami lśniącymi od chęci mordu. - Już dawno ci mówiłem, żeby się wycofać z konfliktu i spokojnie tu sobie czekać. Zwłaszcza, że potrzebaby naprawdę silnej choroby psychicznej, żeby walczyć tak blisko ludzi na tym terenie.
- A tak konkretnie, to o co chodzi? - spytała Lily, ucinając wywód na temat, w którym nigdysięzesobą nie zgadzali.
- O to, że tego idioty szuka teraz połowa świń gończych Panteonu. Jak można było zabrać ze sobą tą pchłę od "Wyklętej", a teraz jej jeszcze dupę ratować... Jak tak dalej pójdzie, to wtopimy wszystkie wtyki, Hermes już się wycofuje z naszego pola widzenia. A chyba nie muszę ci przypominać, ile stracimy bez wiedzy o lokacji Eteru - Eoda wydawał się z każdym słowem eksplodować coraz bardziej.
- Czyli znowu wszystko sprowadza się do Rose, tak? Że też mu się nie znudziło, już ostatnią czystkę ratował w pojedynkę. No, ale stare długi trzeba spłacać. Zwłaszcza trupom, dług u trupa jest niebezpieczny - ostatnie zdania bardziej mruczała do samej siebie, jak do mężczyzny. - No, wkażdym bądź razie - to już powiedziała głośno. - postaraj się jakoś uspokoić naszych sojuszników. A w ostateczności masz moje pozwolenie na zajęcie siędziewczyną. Ale tylko jako plan Ż, Rose jest do niej jakoś dziwnie przywiązany.

Następny rozdział Nic śmiesznego już 23-25.02.2015

Bardzo proszę o komentarze i reklamę, bo od tego zależy dośćspora część mojego zaparcia, żeby zawsze znaleźć czas.



1 komentarz:

  1. Bardzo mnie zaciekawiło twoje podejście do pisania i to że określasz datę następnego rozdziału. Tak trzymaj!

    ------------> http://iko-nka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń