Strony

czwartek, 28 sierpnia 2014

XIII Tylko

Wiatr. Metal. Ogień. Kamień. Silva przeżywał już prawie wszystkie żywioły, teraz już tylko przyszła kolej na wodę. Wiatr, gdy biegł wolny i silny z wiadomością dla pana. Metal, który wbił się w jego ciało. Ogień palący jego jestestwo przez ponad dzień, powoli przychodzący w ból jak po uderzeniu czymś tępym – nieskoncentrowany na niczym szczególnym, ale równomierny na całym obszarze uderzenia, czy nawet ciele. Tylko wody brakowało… jej leczniczego ciepła i uprzejmości.


 
- Melduj! – rozkazał Shibirose, włączając głośnik łączący kabinę pilota z małym, ale nie ciasnym pokładem samolotu.
- Ominęliśmy najgorsze – odezwał się nieco mechaniczny głos Tatiany, przetworzony przez elektronikę. – Teraz tylko Heliosa i Susanoo musimy się bać.
- Dzięki, w razie czego daj znać – chłopak zakończył rozmowę i ponownie zablokował przepływ dźwięku.
- To dobrze, czy źle? – spytała Anastazja znad książki. Czytała ją, a przynajmniej udawała.
- Zależy dla kogo. Ale, o ile nic się nie stanie nieprzewidzianego, to powinniśmy dolecieć. I  ciekawy masz talent, wiesz? Nawet ja zazwyczaj czytam górą do góry – stwierdził, po czym pogładził łapę Silvy. Zwierzę poruszyło się lekko, jednak bez świadomości tego; nadal spało.
- Co? Jak… Aj! – dziewczyna dopiero teraz zauważyła swój błąd i obróciła książkę w odpowiednią stronę. – Chyba za bardzo się denerwuję, wiesz?
- Czym? Tym, że nie wiesz co się dzieje, że uważasz się za niepożądaną, że możesz zginąć w niewyjaśnionych okolicznościach nie kończąc roku szkolnego, czy tym, co masz usłyszeć jutro od Roda? – nie bez przyjemności chłopak wyliczył główne problemy szatynki, obserwując jej mimikę cały czas. – Wyluzuj trochę. O ile nie narazi to mnie lub zadania, to cię obronię - powiedział w końcu, gdy już nacieszył się widokiem.
- Robisz to specjalnie! – rzuciła dziewczyna z wyrzutem.
- Mówiłem ci już coś o cyrku, nic się od tego czasu nie zmieniło – zaśmiał się Shibirose i wyciągnął się w fotelu. – No, ale mniejsza z tym. Radzę ci się przespać, póki możesz. W Polsce nie mam pewnych sojuszników, więc lepiej być gotowym na wszystko. I nie oczekuj ciepłego powitania – stwierdził lekko, po czym przymknął oczy, dając do zrozumienia, że temat uważa za skończony.
- Da, da, papa [ros. tak, tak, tato] – wymruczała Anastazja, ale posłuchała i już po chwili wyrównał się jej oddech. Shibirose został sam przy zmysłach, z wizją samotnej godziny w ograniczonej przestrzeni.


 
Z historii zapomnianej:
Ciemną nocą w trawach polnych na wzgórzu Funako tańczyły dwa lisy. Były bardzo stare, ale mimo to ich futro lśniło blasku księżyca i było białe niczym wieczorny śnieg na sośnie. Lisy z godnością zadzierały swoje puszyste kity i unosiły wysoko głowy, osadzone na smukłych szyjach małe łebki młodych łani. Przez całe swoje życie para doczekała się piątki potomstwa, urodziwych lisiątek o wdzięku i mądrości swoich rodziców.
Wkrótce nastały ciężkie czasy i rodzina została zmuszona do opuszczenia swoich domostw. Głowa lisiej rodziny zadecydowała, by szukać pomocy u rozważnego bóstwa obradzającego ryżem, gdzie nigdy nie panuje głód. Poszły więc lisy do głównego chramu do Fushimi, by pokłonić się bóstwu.
- Panie nasz wielki, obradzający ryżem – rzekł ojciec-lis, gdy przybyli przed boski przybytek. – Widzisz nas takimi, jakimi jesteśmy w zwierzęcych naszych ciałach i o umysłach lotnych jak jaskółka. Racz nas przyjąć pod swoją opiekę, wszak samemu z pewnością ci żyć już się sprzykrzyło, a my ci służyć będziemy wiernie. Nie mamy wielkich możliwości, ale chcemy pomóc utrzymać dobrobyt na świecie. Racz spojrzeć w dół na wierne sługi i zlitować się nad nimi. O wielkie bóstwo, racz nas przyjąć do siebie! – dostojne słowa i szczere serca lisów wywarły wrażenie na bóstwie do tego stopnia, że zszedł na ziemię ze swojej boskiej siedziby i pojawił się przed rodziną w najbardziej wspaniałych swych szatach.
- Godna pochwały wasza prośba. Wejdźcie i stańcie się towarzyszami mymi i moich wyznawców – oznajmił. – Pełnia już w szczycie swego uroku, więc niech świetlana Luna będzie światkiem waszej przysięgi – i przysięgły lisy dziesięciokrotnie wierne oddanie. Niebiańska bogini była zauroczona zachowaniem zwierząt do tego stopnia, że wzięła pod swoją opiekę młodą lisiczkę, jedyną córkę pary, by odtąd towarzyszyła jej w wędrówce po nieboskłonie.
I służyły lisy wiernie przez całe swoje życie, a gdy nadszedł kres ojca rodziny, umarł cicho przed świątynią, by nie niepokoić swego pana śmiercią w chramie. Bóstwo poczuło się samotne po jego odejściu, dlatego pokropiło pozostałe swoje sługi wodami ze źródła księżycowego, które wieczną młodość daje i odtąd święte lisy trwały u jego boku na wieki, jedynie głowa rodziny została w podziemnym królestwie pani śmierci Wep-Wawet, zwanej Izanami.


 
- Kochanie, tylko spokojnie. Jeśli zabijesz kolejną osobę, to w tym tempie pozbędziesz się całego Panteonu szybciej, niż by to zajęło Stray przed tym całym zamieszaniem – zaszumiał Do, jak zwykle zrównoważony i spokojny. W kontraście do niego, Aoi była znowu wściekła na niepowodzenie w jakimś podrzędnym bastionie oporu.
- Wezwać mi tu Tyra! – zawołała gniewnym głosem, tupiąc przy tym odzianą w pantofel nogą.
- Złością nic nie wskórasz – próbował dalej przekonywać bóg. – Ochłoń trochę, zanim podejmiesz jakąkolwiek decyzję.
- Zamilcz! – wrzasnęła Aoi. – to właśnie dlatego wszystko muszę zawsze robić sama. Ty po prostu nie masz krzty samozaparcia i stanowczości. Uch…! Po co ja w ogóle… - kobieta nie dokończyła, bo przestali być sami.
- Wzywałaś, starsza siostro – stwierdził przybyły, mężczyzna o długich włosach związanych w niski kucyk i ubrany jak przeciętne „dziecko kwiatów” z dwudziestowiecznej Europy, w kwiecistej koszuli i bermudach. Nie posiadał w sobie uniżoności pozostałych bóstw, bardziej poparty doświadczeniem krytyczny szacunek wobec bogini.
- Owszem. Dlaczego są takie problemy? Z wyliczeń Ateny wynika, że…
- … że nie ma już żadnych Stray powyżej dwóch tysięcy lat. A już przynajmniej kilku się pokazało, i to zupełnie żywych – przerwał Tyr, na co Aoi zareagowała jedynie wściekłym tupnięciem nogą.
- Ach tak? A skąd masz takie informacje? Dlaczego ja nic o tym nie wiem?! - ostatnie słowa wręcz wywrzeszczała.
- Skąd ja to mam wiedzieć? Może każdy ceni swoje życie na tyle, że nie chce dołączyć do dość słynnego już grona posłańców, którym popełniono zbiorowe samobójstwo, albo co – mężczyzna wzruszył ramionami. – Opanuj się siostro, bo jeszcze chwila i wywołasz wojnę wewnątrz Panteonu, a to ci chyba najmniej jest potrzebne, prawda? – bóg wiedział, że stąpa po coraz cieńszym lodzie, ale ktoś wreszcie musiał przerwać tą samodestrukcję. Do był zbytnio przybity pantoflem Aoi w ziemię, żeby to zrobić, a pozostali albo się bali, albo nie chcieli mieszać w rozgrywki Niebiańskiej Pani.
- Co chcesz mi zasugerować? – prychnęła w odpowiedzi.
- Nic szczególnego. Przypominam tylko o tym, że przez ostatnie parę dni na twojej Czarnej Liście pojawiło się już wystarczająco dużo imion, żeby każdy rozsądny bóg cię omijał jak najszerszym łukiem. Ja rozumiem „dziel i rządź”, ale to o trochę inne dzielenie chodziło.
- Dosyć! – przerwała wywód Aoi.
- Mnie też zabijesz, jak ci powiem prawdę? – Tyr śmiechem zatuszował zdenerwowanie. – Jak chcesz, starsza siostro. Ale weź pod uwagę, co ci powiedziałem – zastrzegł i zniknął.
- Dalej twierdzisz, kochanie, że masz kontrolę nad tym, co się dzieje? – spytał Do, ale odpowiedziała mu tylko głucha cisza.


 
Lis rodzi się o blasku Księżyca i umiera przy jego świetle. Lis żyje według Księżyca, jego fazy wskazują mu rytm. Podczas Pełni lis wyje ze szczęścia, a jego futro lśni nieskazitelną bielą, podczas Zaćmienia staje się niewidzialny dla świata zewnętrznego i przekrada się wszędzie niezauważony. Księżyc zawsze towarzyszy Ziemi w odwiecznej wędrówce przez Nieboskłon, więc i lis nigdy nie zawodzi swojego pana i jest z nim aż do swojej śmierci. Jeśli jego pan umiera, lis nie posiada już sensu istnienia, tak jak księżyc jest niepotrzebny samoistnie; oboje umierają za pana i przed panem. A jednak lis ma przewagę nad Księżycem. Lis może obcować ze swoim panem i wdychać jego zapach, czuć jego dotyk, być jego oparciem, Księżycowi dane jest jedynie spoglądać z daleka na Ziemię, zawsze tak blisko, a jednak tak daleko, nigdy jego więź nie stanie się fizyczna. Lis wie, że Księżyc płacze każdej nocy z tęsknoty, dlatego też nigdy nie wspomina o swoim przywileju, by choć trochę złagodzić jego ból. Lis wie jeszcze jedno – Księżyc jest kobietą, delikatną i wyrozumiałą matką na niebie. Księżyc nigdy nie zdradzi lisa, więc i lis nigdy nie zdradzi pana.


 
Dionizos przeszła szeroką, żwirową drogą do różanej części swojej wielkiej szklarni. Jej domeną był teatr, jednak prawie od urodzenia drugą miłością jej życia były kwiaty. Nawet Flora nie była aż tak ceniona w doborze kompozycji do boskich wnętrz jak ona. Cały dzień spędziła na ustalaniu tegorocznych spraw, najpierw z Freyą, później z Inarim, a ostatecznie Seszat. Zadowolona z wyniku rozmów postanowiła spełnić prośbę swojego przyjaciela bardzo skrupulatnie, dlatego też już od ponad pół godziny wybierała odpowiednio uformowane i rozkwitnięte gałązki krzewów różanych, idealnie proste lilie o niezmąconych żadną skazą kielichach oraz najzieleńsze z liści traw ozdobnych. Ponadto przygotowała sobie do wiązanki kilka gatunków bluszczy i ozdobne wstążki różnych grubości, wzorów i kolorów.
Gdy wreszcie była w pełni zadowolona ze swojego wyboru, przystąpiła do dzieła na dużym szklanym stole w nieco chłodniejszej części szklarni, gdzie w małym oczku wodnym pluskały się wesoło łabędzie, a na wielkich gałęziach drzew z całego świata siedziały ptaki i prześcigały w wymyślnych melodiach, śpiewanych niemal nieustannie. Poza szklarnią Dionizos posiadała jedynie małą chatkę, w której prawie w ogóle nie bywała. Nie miała zresztą potrzeby, bo tutaj, pod szkłem, posiadała wszystko, czego potrzebowała: wszystkie przybory do pielęgnacji kwiatów, łóżko, placyk do ćwiczeń oraz kilkadziesiąt różnych strojów teatralnych i maski o najróżniejszych kształtach i kolorach, a w centralnej części na planie koła usytuowano wspaniały mini ogród bankietowy z rozstawionymi bambusowymi stolikami i krzesłami oraz wiszącymi stołami na potrawy. Mimo całej urody miejsca, rzadko kto tu bywał. Dionizos była osobą bardzo nieśmiałą i tylko na scenie potrafiła w pełni wyrażać swoje emocje.
Praca nad bukietem zajęła bogini ponad godzinę czasu, jednak gdy go skończyła, efekt był naprawdę zniewalający. Pośrodku wśród morza zieleni wyłaniały się trzy wspaniałe lilie w odcieniu delikatnego różu. Dalej pyszniły się różne kształty liści traw i krzewów. Całość otoczono ciemnoszkarłatnymi różami, idealnie równymi i ułożonymi w okrągłą obręcz utrzymującą w ryzach bujną dzikość szmaragdu. Wszystkie róże miały obcięte kolce i przywiązane tuż przy kielichu wstążeczki w trzech odcieniach czerwieni. Dół bukietu wpierw ściągnięto mocno drucikiem florystycznym, by mieć pewność, że nawet przy rzucaniu nim kompozycja się nie rozpadnie, a potem zakryto nieciekawie wyglądające pręty plecionym w długie warkocze bluszczem i zielonymi wstążkami. Dodatkowo na kilku listkach pojawiły się drewniane motylki, biedronki i inne figurki, a wszystkie były tak misternie zrobione, że wręcz wyglądały jak żywe.


 
Księżyc był w pełni, gdy Silva otworzył powoli oczy. Czuł się… dziwnie. Wiedział, że jego rany już się zagoiły i powinien jak najszybciej odszukać swojego pana, ale nie mógł się na to zdobyć. Sam nie do końca wiedział, czy było to spowodowane stanem psychicznym, czy fizycznym, ale nawet jeśli chciał, nie mógł poruszyć ogonem, ani żadną z łap. Podciągnął trochę głowę do góry i zawył. I wtedy się wszystko zaczęło. Feeria barw, muzyka, nawet cudowna mieszanka zapachów. Wszystko to było tak nie na miejscu, a jednak rzeczywiste. Jakaś siła podniosła Silvę na łapy i powiodła pierwszy raz widzianymi, a jednak dziwnie znajomymi, ścieżkami do świętego miejsca.


 
Shibirose i Anastazja przybyli na miejsce niecałe dwie godziny temu. Niezbyt drogi hotel w samym centrum miasta Warszawa może i nie był szczytem marzeń, ale przynajmniej gwarantował bezpieczeństwo.
- Myślisz, że mogę iść teraz do Roda? Chyba jeszcze aż tak późno nie jest…- zawahała się dziewczyna, kończąc rozpakowywanie. Dla jak najmniejszych kosztów mieszkała w jednym pokoju z Shibirose.
- Idź, i tak przylecieliśmy wcześniej, jak wylecieliśmy – chłopak wzruszył ramionami, przeglądając już kolejny raz „Wyklętą Księgę”. – Zmiana czasu strefowego – dodał po chwili, gdy Anastazja dalej nie zrozumiała.
- Aaa… A, no tak. Jakby coś, to ci dzwonić? – spytała, jednak podejrzewała już, jaką otrzyma odpowiedź.
- Nie fatyguj się, i tak nie odbiorę. Najlepiej by było, gdybyś została na noc i tego swojego kolegi, bo mnie nie będzie, więc cię nie przypilnuję – stwierdził tonem wyraźnie wskazującym, że nie ma zamiaru się tłumaczyć, a po prostu oznajmia fakt dokonany.
- Jasne… coś mu przekazać – spytała bardziej z grzeczności i niezręczności sytuacji, jak czystej chęci pomocy.
- Niespecjalnie mam co. Byleby nie pokazywał się za często na słońcu. Acha - przypomniał sobie chłopak i sięgnął do kieszeni po coś. Po chwili wyciągnął zeń łańcuszek z małym lusterkiem i rzucił go dziewczynie – Upadli nie mają problemu z bronieniem się przed niechcianym wglądem, ludzie nie, więc noś to ze sobą tak, żeby miało kontakt ze skórą – rozkazał, po czym wstał. – Zamknij za sobą na klucz – polecił, po czym wyszedł z małego pokoju hotelowego.


 
Silca był w nad wyraz  dobrym humorze. Jedzenie smakowało jeszcze lepiej niż zazwyczaj, ale było to bardziej spowodowane ogólną atmosferą i jego własnym szczęściem niż potrawami samymi w sobie, choć i tak były wyborne. Wiedział, że nikt poza panem nie może wejść do świątyni zanim ceremonia się nie skończy, ale i tak zżerała go ciekawość, kim jest nowy caeles. Czy był kobietą, czy mężczyzną? A co z jego charakterem? I jakie zajmie stanowisko od jutra? Wszystkie te tajemnice przyprawiały Silcę o przyjemny dreszcz podekscytowania.
- Ilca?... – zagadnął siostrę. – Jak myślisz, kim on jest, że nawet pan się denerwował cały dzień?
- A bo ja wiem… - ziewnęła kobieta, odsłaniając drobne zęby, spośród których wybijały się drobne kiełki. – Ale chyba musi być naprawdę utalentowany lub silny. Inaczej nie doczekalibyśmy się aż tak wielkiej uczty – lisica była znacznie spokojniejsza od swojego brata, ale nawet po niej było widać wrodzoną lisią ciekawość. – Na razie możemy tylko czekać.
- Niekoniecznie – do rozmowy wtrącił się młodszy od nich lis imieniem Wren. Pomimo swojego wieku, Wren miał już trzy ogony, co czyniło go naprawdę wyjątkowym. – Dlaczego by nie wkraść się do świątyni, co? – zaproponował, przygryzając filuternie język.
- Nie radzę, szczeniaku. Gdzie jest teraz Bokuto? – Silca już miał odpowiedzieć, gdy ubiegł go jakiś nieznajomy głos. Wszystkie trzy lisy popatrzyły się po intruzie z zaskoczeniem. Nieznajomy nie miał uszu, za to pachniał czymś wielkim i niebezpiecznym, od czego sierść sama się jeżyła na ogonie.
- Bokuto? – spytał niepewnie Silca, wstając i kłaniając się uprzejmie. Czuł, że przybyszowi należy się szacunek.
- Toyouke, Nepri, Ea, Ilipinu, Inari, Ylynda Kotta, Ala, Chimala, Rosmerta. Mam mówić dalej? – westchnął nieznajomy.
- Ach, pan właśnie jest w świątyni i odprawia ceremonię caeles – odpowiedziała usłusznie Ilca, również się kłaniając.
- Caeles? Dziwne… No cóż, trochę się nachodzę dzisiaj. Dzięki za pomoc. I radzę nie pojawiać się za tydzień na Grenlandii – dorzucił nieznajomy i odszedł.
- Kto to był? – spytał zmieszany Wren. – Wyglądał jak ktoś ważny. I miał ładne włosy, takie… ogniste.
- Nie wiem, nie przypominam sobie, żebym go kiedyś spotkał. Ta lilia na ramieniu jest dość charakterystyczna, więc na pewno bym ją zapamiętał – przyznał Silca, wzruszając ramionami i siadając z powrotem na murku. – Może babka Akomachi będzie wiedzieć.
- Ty wiesz, że czasami masz dobre pomysły? – zaśmiała się Ilca. – Idę ją zapytać. Nie wyglądał na wroga, ale nigdy nic nie wiadomo. Pachniał krwią, to nie wróży nic dobrego.


 
Ile czasu minęło, odkąd Shibirose chodził tymi brukowanymi uliczkami… Musiał przyznać, że niewiele się zmieniło od tamtego czasu. Starał się ignorować ciekawskie spojrzenia, choć przyciągał je bardzo skutecznie. Ale nie mógł nic poradzić na brak uszu i ciągnący się za nim cień śmierci, pewnie jeszcze lepiej wyczuwalny przez świętujących, jak przez niego. Zastanawiał się cały czas, co się tu dzieje. Caeles? O ostatnim słyszał ponad dwieście lat temu, o lisim jeszcze wcześniej. Nie podobało mu się to, chciał po prostu szybko załatwić swoje sprawy z Bokuto, a teraz pewnie zostanie zmuszony zostać na kolację i „małe co nieco”.
Chłopak podszedł do kilkumetrowych, rzeźbionych wrót świątyni budowanej w starogreckim stylu z domieszką czegoś z prawosławnych owali i kopuł. Wziął głęboki oddech i pchnął je, nie zważając na przestraszone szepty dookoła. Wiedział, skąd się one brały.
Pomieszczenie było surowe, wręcz gołe i sprawiało wrażenie niedokończonego w porównaniu z dość pompatyczną elewacją. Całość budynku stanowiło jedno pomieszczenie o oknach wbudowanych dopiero wysoko w podświetlane od zewnątrz kopuły, przez co panował tu wieczny półmrok. W krytycznych dla grawitacji miejscach postawiono proste, koptyjskie kolumny, ale nie miały one wyraźnej symetrii pojawiania się. Jedyną zagospodarowaną do końca przestrzenią był koniec głównej nawy z podium i drewnianym, pięcioskrzydłowym ołtarzem, ściśle powiązanym z ofiarnym stołem.
Przy ołtarzu znajdowały się dwie osoby, obaj mężczyźni. Pierwszy z nich, wyraźnie ważniejszy, miał na sobie szeroki, zdobiony wspaniałym haftem płaszcz do połowy ud i czarną odzież spodnią: koszulę ze stójką, ściśle przylegające do szczupłych nóg spodnie i wysokie skórzane buty o tępych noskach, zapinane kilkunastoma poziomymi paskami na czarne klamry. Spod płaszcza wysuwał się długi prawie do ziemi, rudy ogon o srebrzystym końcu, a spomiędzy prawie białych włosów sterczały szpiczaste uszy podobnych kolorów. Druga postać, siedząca na stole, była zdecydowanie mniej okazała. Nie można było powiedzieć, że był to już mężczyzna, ale i wyzbył się już dziecięcej naiwności. Ubrany jedynie w za dużą koszulę i luźne spodnie z miękkiego materiału, o gołych stopach, wydawał się być niepewny i przestraszony. Podobnie jak stojący, chłopak miał lisi ogon i uszy, jednak zupełnie białe i nieco smuklejsze. Włosy stanowiły jeden z głównych atutów delikatnego ciała – długie do lędźwi, białe i proste, lśniły w zdawkowym świetle.
Gdy Shibirose wszedł do świątyni, głośnym stąpaniem po betonowej posadzce ostrzegając przed swoją obecnością, obaj mężczyźni odwrócili się w jego stronę. Wstanie zajęło młodzieńcowi dość długą chwilę, ale wreszcie zrobił to niepewnie i ruszył chwiejnym, wolnych krokiem w kierunku przybyłego. Jego usta wygięły się w wątłym uśmiechu.
- Panie… - wyszeptał i potknął się o własne nogi. Na szczęście Shibirose był na tyle blisko, by mógł zdążyć złapać chłopaka, przycinając prawie bezwiedne ciało do siebie. Białowłosy spojrzał w oczy Shibirose, a ten od razu zrozumiał, kogo właśnie ma w swoich ramionach.
- Co tu się do cholery dzieje, Bokuto? – spytał stojącego przy ołtarzu mężczyznę.
- Mhrmm… - zachichotał z głębi gardła mężczyzna, po czym przekrzywił lekko głowę i machnął ogonem z zadowoleniem. – Już dawno nikt do mnie nie mówił moim pierwszym imieniem, Hachimanie. Nawet moje lisy go nie znają, więc tu jestem Inari.
- Też ostatnio tylko raz ktoś się posłużył dawną nazwą. Wolę Shibirose, za dużo wspomnień nie powinno już oglądać światła dziennego. I nie zmieniaj mi tu tematu – chłopak podciągnął sobie Silvę na ramieniu. Białowłosy wydawał się być zmęczony tymi kilkoma krokami i samym faktem stania na dwóch nogach.
- Och, nigdy się nie zmienisz, prawda? No, ale to może i dobrze, ktoś musi grać złego policjanta. Zgaduję, że ci się nie śpieszy, mimo wszystko. Bo to może być długa historia.
- Do rzeczy, Bokuto. Dlaczego Silva jest caeles, skoro ja jestem Stray dłużej niż sięga historia jego genów, co? Dowiem się wreszcie, co tu się wyprawia? – syknął Shibirose, ale dość szybko zszedł z tonu, gdy zauważył, że podniesiony głos sprawia ból Silvie.
- Może jednak pójdziesz za mną w jakieś przyjemniejsze miejsce, co? – spytał bóg, nie zważając na ton rozmówcy. – Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nie zauważasz stanu swojego lisa.


KONIEC SEZONU 1

2 komentarze:

  1. Znowu się skończyło w najlepszym momencie. ;/ Dlaczego ty nam to robisz? Nie bardzo zrozumiałam koniec. Może gdy przeczytam jeszcze raz, na spokojnie wszystko mi się poukłada. Oczywiście nie mogę się doczekać drugiego sezonu. Mam nadzieję, że będziesz nas zaskakiwała jeszcze bardziej. Odnośnie tekstu: najbardziej podobał mi się fragment o Lisie. No czytam go, i czytam, i czytam... Jest taki magiczny. Ocieka tajemniczością i masą, mądrych cytatów. Chciałabym kiedyś, napisać chociaż w połowie, tak dobry wiersz jak ten. " Księżyc nigdy nie zdradzi lisa, więc i lis nigdy nie zdradzi pana." - na koniec przeszły mnie ciarki. Podczas oczekiwania 07.09, będziemy musieli się zadowolić "Stray extra". ;) Nic nie szkodzi, starczy - bylebyś nas nie oszukała i nie wstawiła króciutkiego wierszyka >.< Życzę powodzenia w dalszym pisaniu i ustalaniu nowego, wyglądu boga ;)))

    http://messedupworldxoxo.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdzialik. ;* Zresztą, jak zwykle u Ciebie. Po prostu niesamowity finał! :) Rozdział był dość długi, ale przyjemnie się czytało. Pierwszy akapit - według mnie najlepszy. Silva myślał o żywiołach, które już go dotknęły. Brakuje tylko wody... To był niesamowity fragment.
    Potem nagle scena z Shibirose i Anastazją. Stray widocznie się nad nią znęcał. :D Ale to było fantastyczne, gdy wymieniał problemy, jakie ją jeszcze mogą czekać. Ale znów Anastazja nie wydawała się straszliwie przerażona. Mimo wszystko bardzo ją lubię. ;* "Da da papa" - rozwalił mnie ten cytat. Że też ona zawsze znajduje odpowiedź na docinki Shiirose... Są dla siebie stworzeni po prostu. :D
    Ostatni fragment też był niezapomniany. Biedny Silva... Coś złego się z nim dzieje, a Shibirose nie ma pojęcia co. Mam nadzieję, że Bokuto wszystko mu wyjaśni. Ale jednak to było słodkie, gdy Shibirose specjalnie ściszył głos, żeby nie męczyć swojego towarzysza. :) On jednak jest wspaniały!
    Czekam na kolejny. ;) Zapraszam Cię też do mnie na nowy rozdział od Molly. ;* Mam nadzieję, że zerkniesz:
    http://hogwart-naszymi-oczami.blogspot.com/
    Co ja pocznę bez Twojego opowiadania aż do 7.09? :D Umrę chyba z ciekawości, co będzie dalej. Pozdrawiam Cię cieplutko i życzę weny,
    stała czytelniczka Evenstar. ;*

    OdpowiedzUsuń