- Czyś ty oszalał? Dobrze wiesz, że im szybciej zejdziesz sforze z oczu, tym lepiej! – Amante był wściekły i nie starał się tego ukrywać przed Shibirose po drugiej stronie telefonu.
- Dasz ty sobie na luz? Wiem, co robię, tylko daj mi wreszcie wytłumaczyć… - chłopak już powoli zaczynał tracić cierpliwość. Od prawie dziesięciu minut ich rozmowa wyglądała w co najmniej niecywilizowany sposób.
- Tego się NIE DA wytłumaczyć! Ale słucham, żeby potem nie było, że to przeze mnie. No? – w mechanicznym głosie bruneta słychać było irytację.
- Nie "no", tylko słuchaj. Spotkałem jakąś dziewczynę, właściwie to szczenię, i …
- I ryzykujesz życie nas wszystkich dla jakiejś dupy? Stary, trzeba było powiedzieć, że ci brakuje kogoś do wydymania, to bym ci załatwił. I to lepszą.
- Czy ty sam siebie słyszysz? Popierdzieliło cię?! – syknął Shibirose, tracąc już cierpliwość. – A teraz zamknij ten wypacykowany dziób i daj mi dokończyć. Spotkałem w autobusie ludzkie szczenię. I ona wiedziała o Eterze, podobno jest jakaś książka Nostradamusa, w której wszystko jest opisane. Wątpię, żeby to była tylko fikcja literacka, za dużo się zgadza.
- Więc chcesz powiedzieć, że Nostradamus był idiotą i puścił ludziom coś tak cennego, jak historia bogów, tak? – prychnął głos w słuchawce. – Słuchaj, w wiele ci uwierzę, ale…
- …ale jesteś idiotą i nie myślisz. Ja nie powiedziałem, że on to z robił. Z resztą, sam byłem przy jego przysiędze, że nic nie chlapnie, czego nie po winien. Nawet nie wiem, czy to rzeczywiście jego. Z tym, że jak już mówiłem, za dużo się zgadza. Jeśli nie Nostradamus, to może ktoś inny tak podpisał książkę. Albo jakiś geniusz z Panteonu zrobił kiedyś prezent swojej kochance. Nie wiem, dlatego właśnie jadę. Nieważne, że ta książka jest nowa i pewnie edytowana już z dziesięć razy. Byłem przy jego przysiędze, więc mam prawo sprawdzić, co i jak.
- Mówisz o próbie ducha? – spytał z powątpiewaniem Amante. Pojawił się już po śmierci Nostradamusa Prawdziwego, maga sprzed ponad dwóch tysięcy lat, ale i tak wiedział o nim dużo. O nim i o reszcie magów, którym dane było poznać sekrety bogów.
Azteccy szamani, ojciec Pio, Tatiana, Wilcze Serce, Wernyhora, Michar Tarabić i wielu innych. Wszystkich obejmowała jedna zasada – mówili ludziom tylko tyle, ile im pozwolono. Nie chodziło o to, że zabiłoby ich za coś innego, po prostu nie mogli. Żadne słowa, zapiski, rysunki, czy inna forma nie mogła się przedostać, było to fizycznie blokowane. Kradzież, czy spadek też nie wchodziły w grę.
Shibirose rozmawiał jeszcze chwilę, zanim w końcu się rozłączył. Zsunął z nóg buty i wszedł do pokoju gościnnego, gdzie czekała już Anastazja.
- Przepraszam, że to tak długo mi zajęło, ale mój kolega jest dość trudny w obejściu – uśmiechnął się szarmancko, siadając w starym skórzanym fotelu o niezbyt przyjemnym kolorze pomiędzy brązem a żółcią. Jednak nie to najbardziej rzuciło się chłopakowi w oczy, a wiszący na ścianie dywan z kwiatowym wzorem [ sama nie wiem, po co to wrzucam...; dop. aut.]
- Nie ma problemu. Wiem, jak to jest. Napijesz się może czegoś? – spytała dziewczyna z uśmiechem, wstając z kolan. Podczas nieobecności Shibirose bawiła się z lisem dość sporą kulką z gazety.
- Spasuję, ale, jeśli pozwolisz, to Silva już trochę mi pada, więc gdybyś miała jakiś lód…
- To… przyszedłeś po książkę, tak? – spytała, jednak w jej głosie brzmiała nutka prosząca o zaprzeczenie.
- Między innymi. Nie mogę przecież powiedzieć, że parę kartek jest ważniejszych od tak uroczej osoby, prawda? Może i jestem obcokrajowcem i zostałem wychowany w innych kanonach, ale piękno zawsze zostanie pięknem, prawda? – odpowiedział pozornie lekkim tonem Shibirose. W duchu dziękował za te wszystkie bezpowrotnie stracone noce w towarzystwie Amante i jego kobiet, bez względu na to, w jakiej epoce akurat to było. Z pozoru bezużyteczne umiejętności nabyte w co najmniej dziwnych okolicznościach zaczynały coraz częściej ratować go ostatnimi czasy. – Ale ty też nie jesteś Rosjanką.
- T-tak, nie jestem. Moja matka jest Polką, ojciec Francuzem, więc posiadam obywatelstwo francuskie. Ale wychowałam się w okolicach Katowic, a jakieś trzy lata temu przyjechałam tutaj przez pracę ojca. A ty… - dziewczyna zawahała się, gdy zdała sobie sprawę, że tak na prawdę nie wie, jak chłopak ma na imię.
- Shibirose, ale możesz jakoś zdrabniać, jak chcesz – podpowiedział młodzieniec z uśmiechem.
- Ach, rozumiem. Ja jestem Anastazja, Ana. Więc, skąd pochodzisz, Shibirose?
- Właściwie to z Japonii. Dość dużo przesiedziałem w Chinach, Indiach, Egipcie, czy Stanach Zjednoczonych, ale chyba największy sentyment mam do kraju urodzenia i tak – odpowiedział. Nie było to z resztą kłamstwo. Shibirose przebywał po kilka stuleci w każdym z wymienionych państw. Jak również w nieistniejących już od pokoleń krajach, o których wiedziano już tylko dzięki starym pałacom, czy zwojom.
- Wow, a mówią, że to ja dużo zwiedziłam. Jesteś jakimś fotografem podróżniczym? Albo archeologiem, jeśli znasz coś tak niedostępnego jak „Wyklęta Księga Nostradamusa”. Sama dostałam ją przez przypadek od starego kumpla z Polski. Podobno na świecie jest tylko sto czterdzieści cztery egzemplarze tej książki, ale sama w to nie wierzę – dziewczyna zaśmiała się z głupoty kolegi, który jej to powiedział.
- Hmmm… Ciekawe masz znajomości. Chciałbym spotkać tego kolegę kiedyś… właściwie, to wyjeżdżam za kilka dni do Francji do znajomych, więc może miałbym po drodze - Shibirose uśmiechnął się sugestywnie.
- Bo ja wiem… Rod ciągle narzeka, że nie ma czasu, więc nie wiem, czy da radę… ale mogę spytać. Daj mi chwilkę, to zadzwonię do niego. Przyniosę ci za ten czas książkę już, dobra? – zaoferowała i zniknęła za starymi, dębowymi drzwiami.
Gdy tylko Shibirose miał pewność, że nie jest słyszany, przyklęknął przy leżącym z pyskiem na łapach Silvie.
- Co o tym myślisz, mały? – spytał zwierzęcia. To zawarczało krótko, szczeknęło dwa razy, po czym pisnęło. „Nienormalne. Coś pachnie. Szukać. Uważać.” – Zgadzam się. Mam tylko nadzieję, że nie dojdzie do ostateczności – warknięcie „Znany.” – Mówisz o Rodzie… Tak, o ile to nie jest zwykłe słowiańskie imię, to pamiętam, że jakiś pomniejszy bożek losu tak się nazywa. Ale nie jestem pewny, czy jeszcze w ogóle żyje. Możliwe, że Papaya już dawno się go pozbył. – „Coś pachnie.” – Tak fizycznie? – „Coś pachnie. Nienormalne.” – No dobra… może rzeczywiście coś z tą książką jest na rzeczy…
- Już jestem! – w progu pojawiła się wesoła Anastazja. Chłopak zauważył, że miała na sobie inną bluzkę, niż przed chwilą, bardziej wyzywającą. Nie zmieniło to zbytnio tego poczucia, że obchodzi się tylko ze szczenięciem, na które nawet nie warto próbować patrzeć w tych kategoriach, ale poniekąd podobało mu się to. Miał nad nią kontrolę większą, niż przypuszczał. Ale to było też niebezpieczne, jeśli sprawy pójdą w głowie dziewczyny za daleko, będzie musiał uważać na przyszłość. – Oto ona – szatynka wręczyła chłopakowi książkę i wyszła z powrotem, wyciągając z kieszeni komórkę.
Shichi-fukujin siedzieli po turecku na fioletowych jedwabnych poduszkach i z lekkim niepokojem wyglądali swojego pana–Papayę, boga losu.
- Ribit, ribit, nie będzie tak źle – stwierdził Tenemu, stary bóg zguby o wyglądzie staruszka-żaby. Jego przesłonięte błonką oczy ciągle poruszały się jak w nerwicy.
- Zamilcz! – krzyknęły razem trzy Parki ze wspólnie dzierganym szalem przeznaczenia na kolanach. – To, co zrobił ten Upadły nie może ujść na sucho!
- Nie może, ale jest prawdopodobieństwo, że rzeczywiście nic się nie stanie, skoro sam Tenemu tak twierdzi, prawda? – ziewnął Bishamon, bóg bogactwa, jako jedyny z ośmiu bóstw szczęścia na tyle odważny, by zabrać głos. – Nie zapominajmy, że to tylko pojedynczy śmiertelnik, więc pewnie uzna „Wielką Księgę” za jakąś średnio interesującą lekturę.
- A jeśli nie? – do rozmowy dołączyła się zapłakana boginka nieszczęścia-Dhumawati. I tak wyglądała dość dobrze, a jej szaty, choć potargane, wydawały się być choć trochę czystsze niż zazwyczaj.
- Cisza! – odezwały się ponownie Parki, tym razem oficjalnym tonem. – Papaya idzie – ogłosiły i zabrały się z powrotem za dzierganie. Jedna z nich jeszcze mruknęła „Macie trochę zielonej?” do pozostałych, ale poza tym, były ciche jak cień i nawet ich druty nie stukotały przy poruszaniu się.
Jak zapowiedziały boginki fatum, po kilku sekundach pojawił się wysoki mężczyzna o śniadej cerze i czarnych włosach, łączących się z brodą poprzez okazałe bokobrody. Ubrany był jedynie w fioletową kamizelkę sięgającą nieco powyżej pępka i czarne spodnie aladynki, jednak nie można powiedzieć, żeby jakoś raziło skąpstwo ubioru, gdyż miał na sobie wręcz niewiarygodną ilość złotej biżuterii – wisiory, bransolety na obu nogach, po kilka kolczyków w uszach. Ale prawdziwą perłą kolekcji był podbity futrem naramiennik wysadzany drogocennymi kamieniami wypełnionymi Eterem – darem od bogini Hekate.
- Widzę, że już słyszeliście – stwierdził grubym, potężnym głosem o przyjemnym brzmieniu.
- Tak, panie – odpowiedzieli wszyscy, większość jak najcichszym piskiem, jaki potrafiła z siebie wydobyć.
- No, cóż… Chyba rozumiecie, że musimy coś z tym zrobić, choćby przez to, że we wszystko zamieszany jest jeden z naszych Upadłych, więc i prawdopodobnie zdobył książkę z naszej biblioteki. Pani Aoi już wystarczająco jest rozzłoszczona Stray, byśmy jeszcze mogli sobie pozwolić na to, żeby się jej rzucać w oczy. Mam zapewnienie Forsetiego, że jeśli sprawiedliwości stanie się zadość w przeciągu tego tygodnia i Upadły zostanie ukarany, Wielka Pani o niczym się nie dowie – ktoś zachichotał nerwowo, dwóch, czy trzech innych odsapnęło z ulgą.
- Panie… nieszczęście! Wielkie nieszczęście! – zawyła przez szloch Dhumawati.
- Co się stało, młodsza siostro? – zapytał Papaya, nie zwracając uwagi na ton głosu boginki. Ona zawsze płakała nad niedolą cierpiących właśnie ludzi, zwłaszcza tych niewinnych.
- Stray… w domu śmiertelniczki – załkała kobieta. – On wie i może to potwierdzić. Och, co za nieszczęście! Teraz gniew boski nie ominie ten biednej dziewczyny!
- Nikt nie jest bez winy – zaskrzeczały Parki. – Fatum płynie bez zatrzymania, nie masz winy bez kary, nie masz istnienia bez winy. Istnienie jest winą! – ich synchronizacja była perfekcyjna jak zwykle, jednak przykuła uwagę boga losu.
- Wy coś wiecie – stwierdził. – Co tu się dzieje?
- My przędziemy fatum, nie dane nam jest rozumienie go. Ale możemy powiedzieć, co nam zesłano do utkania. Nie masz zysku bez straty.
- Czego chcecie? – wymruczał niezadowolony Papaya. - Nie mogę dać wam już więcej władzy.
- Kiedy czas nadejdzie, Eter sam odbierze, co jego. Nie nasza w tym sprawa – odparły Parki z lekkim chichotem, jak gdyby wiedziały już, jak będzie wyglądać zapłata, ale nie chciały tego wyjawić. Lub nie mogły.
- Niebezpiecznie pozostawiać otwarte obietnice. Wracają w najgorszym momencie – stwierdził Tenemu głosem jeszcze bardziej przypominającym rechot niż zwykle.
- Co będzie, to będzie, los jest sprawiedliwy. Ja to ja sam i moje otoczenie. Nie obronię siebie nie broniąc otoczenia – stwierdził poważnie Papaya, po czym zwrócił się do triady boginek. – Mówcie, co wiecie.
- Skylance. 3527b.
- 17062208.
- Złoto i srebro pod jedną banderą, stare i młode w jednym zebrane.
- Kto szuka, ten zbłądzi. Nic nie jest pewne.
- W zwątpieniu wygrana, w pysze zguba – były to pierwsze słowa nie wypowiedziane wspólnie, a po kolei przez każdą z Parek osobno, jak gdyby każda znała tylko część tego, co ma się stać i nie mogła nic zrobić bez pozostałych.
- Mam! Silva, mam to! – krzyknął Shiborose z euforią w głosie. Lis też bębnił z podekscytowaniem ogonem o panele. „Dobre. Wygrana. Dziad.” Stwierdził głośno. Leżąca przed nimi książka połyskiwała jeszcze słabo przez chwilę, zanim wróciła do normalnego stanu.
- Co to było? – spytała ostrożnie Anastazja. Przez emocje Shiborose opuścił wszelkie bariery ochronne i nie zauważył, jak dziewczyna pojawiła się w salonie. W jej oczach czaiło się przerażenie współmiernie z fascynacją. – Dlaczego ta książka latała i świeciła się? – Silva zawarczał ostrzegawczo „Ludzkie szczenię. Złe. Cicho. Zabić.” i zaczął się powoli przyczajać do niej, falując oboma ogonami z gracją.
- Silva, przestań. I tak nie powie innym ludziom, prawda? Nie jest głupia na tyle, żeby pakować się do wariatkowa na dość długi okres – chłopak uśmiechnął się z wyższością. Chociaż mówił do lisa, prawdziwą adresatką była Anastazja. Zwierzę popatrzyło na dziewczynę wyczekująco, nie zmieniając pozycji, wciąż gotowe do ataku.
- O-oczywiście… j-ja nie…
- Widzisz? – chłopak uśmiechnął się szeroko w geście bezwzględnej wygranej. – No, to jedno już mamy ustalone. Chyba nie muszę jeszcze wspominać, że jestem na tyle miły, żeby uchronić cię przed latami w odosobnieniu – nie było to pytanie, a stwierdzenie, podparte krótkim, dwusiecznym sztyletem trzymanym w dwóch palcach. – No, a teraz może przejdźmy do pytania gospodyni, w końcu nie wypada pozostawiać zbyt wielu sekretów w cudzym domu.
- N-nie, nie. Nie trzeba – wyjąkała dziewczyna. Pomimo przerażenia, musiała przyznać, że nieco skośne oczy chłopaka o nienaturalnych tęczówkach koloru magenty ją pociągały. Shibirose wydawał się jeszcze przystojniejszy dzięki temu swojemu gniewowi, niezachwianej pewności siebie i poczuciu wyższości nad innymi. Dziewczynie skojarzył się on z uosobieniem wojny, panem bitewnego szału – pięknym niczym wspaniały oręż, ale i przerażającym jak krzyki umierających i morze krwi. Miał w sobie coś dzikiego i niepohamowanego, zupełnie innego od tego, co widziała w nim na początku.
- Ależ po co ta skromność? Skoro i tak już dzielimy tajemnice, to niech chociaż będzie to tajemnica pełna, tak jest zdecydowanie wygodniej, prawda? – zaśmiał się. „ Dwa. Sekret. Jeden. Trup.” Zawarczał Silva, jakby cytując tekst starej piosenki z kryminału. Shibirose zbył go jednak przesunięciem nogą nieco do kąta.
Kolejny rozdział: Historia starsza jak górale już 7.08.2014r
Kolejny rozdział: Historia starsza jak górale już 7.08.2014r
Świetny rozdział! Idealnie przedstawiłaś zebranie bożków. A także Anastazję i jej zainteresowanie Shiborose. Jest zwykłą śmiertelniczką, ale czy to może jej przeszkodzić w zauroczeniu tajemniczego "gościa"? Zakłada inny kolor bluzki - to samo świadczy o tym, że podświadomie pragnie zwrócić na siebie jego uwagę. Podoba jej się nie tylko wygląd Shiborose, ale także jego sposób bycia. Ciekawa jestem, co będzie dalej... Strasznie podoba mi się lis Silva. :) Jego zdania wyprowadzają mnie z równowagi. „ Dwa. Sekret. Jeden. Trup.” Po prostu uwielbiam go! Jakby przewidywał, co nastąpi! ;) Jestem zainteresowana dalszym ciągiem. :) Będę z chęcią zaglądać. Mam tylko prośbę - czy mogłabyś mnie informować o swoich nowych rozdziałach u mnie na blogu? Z pewnością wszystkie przeczytam. ;) Liczę na Twoje odwiedzinki i Twoją opinię na temat mojego opowiadania. :) Pozdrawiam Cię cieplutko. 3maj się. :*
OdpowiedzUsuńEvenstar
http://hogwart-naszymi-oczami.blogspot.com/
Świetny pomysł na opowiadanie i bardzo dobrze zrealizowany. (y) Pierwszy raz w życiu spotykam się z czymś takim. Ale jedna uwaga - "Między innymi. Nie mogę przecież powiedzieć, że parę kartek jest ważniejszych od tak uroczej osoby, PRAWDA? Może i jestem obcokrajowcem i zostałem wychowany w innych kanonach, ale piękno zawsze zostanie pięknem, PRAWDA?" Według mnie za dużo tutaj tej prawdy :P Ale tak to ogólnie, wszystko jest super. :) Pozdrawiam i zapraszam do mnie.
OdpowiedzUsuńhttp://messedupworldxoxo.blogspot.com/
Masz wielki temat, pomysł jest naprawdę dobry i raczej nietypowy, co czyni go oryginalnym! :)
OdpowiedzUsuńWspaniale wszystko opisujesz, zaraz zacznę czytać rozdział 2, naprawdę ciekawe ^_^
http://asianworldpoland.blogspot.com/2014/08/witaj-oo.html#comment-form