Strony

niedziela, 20 lipca 2014

I Boska Narada

Cieszę się bardzo, że znaleźliście się na moim blogu. Bardzo proszę o reklamę, dopiero rozkręcam "biznes" i potrzebuję ludzi, którzy przeczytają i wesprą mnie. Bardzo proszę też o komentarze jako symbol, że kogokolwiek obchodzi to, co tu piszę. Wszelka KONSTRUKTYWNA krytyka mile widziana. Pochwała też.


Na świat dęło w trąby szesnastu trębaczy. Cztery trąby na cztery strony wiatrów, cztery trąby na cztery strony prądów morskich, cztery trąby na cztery strony linii mocy i cztery trąby na cztery strony świata. Były to trąby wielkie, pradawne, wspaniałe. Wykonano je z materii świata, inkrustowano złotem i najcenniejszymi klejnotami. Ustniki wykonano ze złota magów – nocy Kairu. A ich trębacze byli postawni jak dęby, o skórze miedzianej i gładkiej, delikatnie falującej pod wpływem wielkich, wspaniałych mięśni, wymuszających na wierzchniej warstwie ciała zapierający dech w piersiach wzór wzniesień i wgłębień. Ich stopy były wielkie i silne, zdolne unieść bez trudu cały ciężar ciała, bez względu na to, jaką pracę wykonywało. Ich łydki co chwila napinały się i rozluźniały, ich wąskie lędźwie błyszczały od pojedynczych kropli potu. Trębacze dęli w trąby z mocą, ogłaszając całemu światu wolę Panteonu – zebranie bogów.
Boskie zebranie było rzeczą niezwykłą w tych czasach, choć jeszcze kilka tysięcy lat temu, gdy świat nie był w pełni uformowany, odbywało się bardzo często we wręcz poufałej atmosferze bankietu z atrakcjami. Zwykło się na nie zapraszać nawet czasem ludzi, by swoimi talentami uświetnili spotkania. Był to jeden z nielicznych powodów, jak na ziemi pojawiła się wiedza odnośnie wyglądu Panteonu.
Teraz, jednak, zebranie miało nie mieć w sobie ani krzty swawoli i lekkości ubiegłych tysiącleci. I większość bogów przybywających na nie o tym wiedziała. Chociaż tematu nikt jeszcze nie podał, wiadome było, że będzie to Boska Narada.


Ciemne, wąskie chodniczki pomiędzy opuszczonymi budynkami fabrycznymi i kamieniczkami zniechęcały zagubionych przechodniów do zapuszczania się w nie. Gdzieniegdzie świeciła słabo latarnia, migotliwie pokazując najbliższe kilka metrów. Była to jednak bardziej przestroga przed dalszym podążaniem niż zachęta. Gdzieniegdzie dało się słyszeć powarkiwanie zdziczałych psów, czy krzyki nieostrożnych ludzi, których instynkt okazał się zbyt słaby, by wyperswadować wstępowanie na zakazane tereny, wyjęte spod patrolu nawet najśmielszych policjantów.
Jednym z takich przejść szedł właśnie młody mężczyzna, właściwie to jeszcze chłopak. Towarzyszyło mu zwierzę. Było srebrzyście białe i przypominałoby lisa o trzech ogonach i bardzo długich, położonych po sobie uszach, gdyby nie wzrost. Nawet, gdy zniżało osadzoną na długiej, smukłej szyi głowę, bez problemu sięgało powyżej kolana swojego pana. Oczy zwierzęcia wydawały się świecić w półmroku na złoto. Chodziło z dumą i pewnością siebie. Jego pan również był spokojny. Nie wydawał się być przestraszony, a wręcz przeciwnie – czuł się jak na swoim terenie. Miał dość długi i szybki krok, ale nie nerwowy, a po prostu wygodny dla długich, wysportowanych nóg. Chłopak z resztą cały wydawał się być ideałem piękna, szczupły, lecz umięśniony, zwinny, jeśli przypatrzyć się jego ruchom. Miał nieco pociągłą twarz, na której uwagę przykuwały przede wszystkim oczy, wręcz nienaturalne, mieniące się w świetle odcieniami różu i fioletu. Miał na sobie bluzkę bez rękawów w kolorze ciemnego indygo, dzięki której widać było tatuaż – lilię w odcieniu fuksji i jakieś znaki chińskie, czy japońskie oraz czarne bojówki bez kieszeni, a jedynie z przewiązanym na biodrze schowkiem na drobną broń. O dziwo, zupełnie kontrastujące kasztanowo rude włosy pasowały do jego wyglądu, stanowiąc jak gdyby przełamanie kolorystyczne całości.
- Hehe, widzę, że bozia oszczędziła rozumku – usłyszał za sobą. Przystanął i wolno obejrzał się przez ramię, nie spuszczając głowy.
- Wiesz, gdzie jest Amante? – spytał dość niskim, ale nie grubym głosem, pełnym władczej nutki.
- Może wiem, może nie wiem. Nie twój interes. Mnie za to interesuje, ile masz przy sobie – zaśmiał się zbir. Miał może trzydzieści kilka lat, był wielki i muskularny o łysej czaszcze, poznaczonej kilkoma mniej lub bardziej poważnymi bliznami. W odpowiedzi chłopak tylko się uśmiechnął i skinął lekko głową. W jednej chwili na napastnika skoczyło zwierzę, by po kilku sekundach zmusić mężczyznę do nieruchomego leżenia na ziemi z zębami i śliną na gardle.
- Silva, czekaj – powiedział chłopak. – On się jeszcze może przydać. Oczywiście, o ile wie, gdzie jest Amante.
- Wiem, wiem – zapiszczał zbir, zupełnie niepasująco wysokim głosem. Był przerażony. – Szef o tej porze zawsze jest na melinie.
- To znaczy, gdzie. Konkrety – powiedzie wał spokojnie chłopak, patrząc z wyższością na mężczyznę.
- Trzeba iść do końca tego chodnika, potem w lewo i tam jest taki wielki, opuszczony klub. Szefowi się tam spodobało, więc zrobił swoją główną kwaterę w okolicach rozrywki. Powinien być sam lub z jakimiś kobietami – wyksztusił z siebie mężczyzna.
- Mam nadzieję, że mówisz prawdę. Wolałbym nie marnować czasu – westchnął młodzieniec, wsuwając dwa palce za pasek przytrzymujący torebkę.
- Mówię, mówię. Możesz teraz wziąć to zwie…- ale było już za późno.
- Chodź Silva, może tym razem wreszcie go znaleźliśmy.

 

- Jak zwykle wulgarny! – prychnęła delikatna jak kwiat Demeter, gdy tylko zobaczyła Basteta. Można na jego temat było wiele powiedzieć, ale fakt, że kazał się pokazywać jako kotka był jak najbardziej trafiony. Bóg ten posiadał migdałowe oczy koloru płynnego złota, przyjemnie dopełniając kasztanowo rudych włosów. Kiedyś były one czarne, ale boskie oczy nie zmieniały się nigdy.
- Też się cieszę, że cię widzę, stara dewotko – uśmiechnął się Bastet, nie pokazując po sobie poznać ani trochę, że uwaga go dotknęła. Można by nawet przypuszczać, że był z niej zadowolony. – Już dawno nie miałem okazji posłuchać twoich słynnych kazań. Może więc aż tak zły ten dzień nie będzie… - zaśmiał się, odsłaniając rząd idealnie białych zębów, w których uwagę przykuwały dwie pary drobnych kiełków, nieco zagiętych do środka.
- Zgaduję, że ciągle marnujesz młode damy, prawda? – spytała wyniośle Demeter. Była to kobieta stateczna, w średnim wieku. Nosiła się dumnie i z udawaną skromnością kogoś, kto tylko cudem nie został poproszony o pozowanie do obrazka „Pani Dulska”. A może i został…
- Nie bardziej, niż ty młodość większości mężczyzn – odpowiedział spokojnie Bastet. Rozmowa jeszcze toczyła się chwilę w podobnej tonacji. Demeter zarzucała Bastatowi rozwiązłość i wręcz padło z jej słów pojęcie alfonsa, na co w odpowiedzi otrzymywała krytykę swojej powściągliwości i żarliwą odę do młodego ciała, którego nie można zmusić do bezsensownego celibatu. Spór miał już wystarczająco wiele lat, by stać się dla obojga naturalnym sposobem komunikacji.
- Cisza, proszę! – przerwało im w pewnym momencie donośne wołanie boskiej pani, Aoi. – Jak zapewne się spodziewacie, wezwałam was, by omówić pewną bardzo ważną kwestię dotyczącą nas wszystkich – zaczęła, gdy tylko wszyscy umilkli. Nastąpiło to dość szybko, bo nikt nie chciał pożegnać się ze swoją pozycją, jeśli nie gorzej. Poza głównymi czterdziestoma czterema bogami pojawiło się także dość dużo pomniejszych bóstw, głównie po to, by usłyszeć werdykt, niż by Siudo niego przyczynić. Wiadome było z góry, kto może zabrać jakikolwiek głos w sprawie, czegokolwiek by ona nie dotyczyła.
- Nie przeciągając dłużej waszej niepewności – podjęła mowę bogini bogów. – w ostatnim czasie z największą trwogą przyglądam się wraz ze swoim małżonkiem niespodziewanie szybkiemu rozwojowi szarej sfery w naszej hierarchii. Przez szybki rozwój ludzi pod wszystkimi względami, rodzi się coraz więcej Stray. Nasi bracia też nie ułatwiają zahamowania tego procesy, a wręcz przeciwnie. Tylko w przeciągu ostatnich stu lat ponad tysiąc bóstw wyszło z hierarchii, stając się bezpańskimi uciekinierami – wśród zebranych przeszła fala szmeru. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że dzieje się źle, ale aż tak poważnej sytuacji nie przypuszczali. – Bracia, dobrze wiecie, co to dla nas oznacza. Już raz musieliśmy się zmierzyć z buntem i próbą przewrotu, na szczęście nieudaną. Jednakże, nie wiemy, co stanie się tym razem. Dlatego też, póki problem stanie się katastrofą, zarządzam zebranie. Chcę usłyszeć wasz głos w sprawie.
- Urządźmy turniej, jak kiedyś! – odezwał się ktoś w tłumie. Wszyscy spojrzeli na drobną postać boga, który to powiedział. Był to Loki, bóg ognia, obecnie pod postacią młodzieńca o długich, kruczych włosach, ubranego w delikatną szatę koloru akwareli z maku. Przy pasie miał jedynie rękojeść miecza, jednak w razie potrzeby mógł zmaterializować i resztę.
- Wątpię, żeby nawet oni byli na tyle głupi, żeby wpaść dwa razy do tej samem studni – prychnął Posejdon, postawny mężczyzna o długiej, białej brodzie. – Niektórzy z nich na pewno żyją od tamtego momentu, więc ostrzegą resztę.
- Sądzisz, że się dogadają tak szybko, by uciec? – spytał z błyskiem kpiny Loki.
- Sądzę, że nam nie ufają. A wróg wroga zawsze był, jest i będzie przyjacielem, więc chociażby przez ciekawość będą się komunikować w grupkach.
- Wielka Matko, a co ze stosunkiem naszych sił na ten moment? – spytała Atena, kalkulując już w głowie opłacalność kilku rozwiązań.
- Nieznacznie większa liczebność, co do siły jako takiej, to pewności nie mam. Dobrze wiesz, że Stray nie podlegają naszej kontroli. Ale z pewnością ich przewyższamy – odpowiedziała bogini z powagą w głosie.
- Więc czemu ich nie zaatakujemy teraz, póki mamy pewną wygraną? – prychnął Ares, zamaszystym ruchem naciągając na siebie ciężki, czerwony płaszcz obszyty futrem, jaki niegdyś nosili na jego podobieństwo wielcy wodzowie. Jak gdyby w kontraście do ubioru, sam Ares był drobny i wręcz dziecięcy z wyglądu.
- Bo to byłby zwykły mord. Wydaje mi się, że zapominacie o jednej, kluczowej sprawie – do rozmowy wtrącił się Bastet, stojąc już dość daleko od  Demeter, by ta mu nie przeszkadzała.
- Jakiej znowu sprawie? – prychnął Loki, niewerbalnie pokazując, że podoba mu się tok myślenia Aresa.
- Takiej, że większość Stray nie tylko nie myśli o naszych pozycjach, ale i jest nam przychylna i w razie czego stanie po naszej stronie.
- Więc czemu w takim razie nie wejdą do Panteonu? – prychnął Loki.
- Właśnie. Gdyby rzeczywiście myśleli o pomocy nam, już dawno byśmy mieli ich w hierarchii – poparł go Posejdon, a jego broda zaczęła się poruszać, prawie jak żywa.
- Powodów jest wiele. Stray mogą być przywiązani tylko do jednego boga, zamiast do całego Panteonu…
- Myślisz o tej twojej panience do towarzystwa? – spytała zgryźliwie Demeter, ale Bastet tylko spojrzał na nią ostrzegawczo, po czym podjął swoją mowę.
- Niektórzy Stray boją się braku wolności przemieszczania, związanego ze świątynią. W końcu, niektórzy wyszli z Panteonu w ucieczce przed starszym bratem, czy siostrą. Albo, co cały czas pomijacie, wrzucając ich do jednego worka z bandytami, są zbyt słabi, by mieć szansę na włączenie się. Sam znam co najmniej kilku takich braci, którzy chcieliby ochrony większego patrona, ale są zbyt słabi, by móc o to prosić. Wywołując wojnę z kilkoma niebezpiecznymi osobnikami, pochłoniemy w wojnie tysiące, jeśli nie miliony niewinnych bóstw, nie mających nawet jak się bronić.
- Każda wojna ma swoje koszty – prychnął Ares.
- Każda wojna ma swoją cenę. Jeśli ta cena jest większa, jak przychód, to im szybciej ją wygrasz, tym bardziej spektakularnym będziesz przegranym – syknął Bastet, tracąc nad sobą kontrolę.
- Spokojnie, bracie – przytrzymała go Atena, stając się jego potencjalną sojuszniczką. – Rozumiem gniew, ale Bastet ma rację. Musimy liczyć koszty, cokolwiek zrobimy. To poniekąd nasza wina, że dopuściliśmy do takiej sytuacji, więc karanie niewinnych byłoby okrucieństwem.
- A jeśli damy szansę na poddanie się, to co wtedy? – syknął Loki, wpatrując się wzywająco w boginię mądrości.
- Sądzę, że to dobre rozwiązanie. Pozwólmy Stray wybierać. Jeśli przez najbliższy rok zgłoszą się do któregoś z nas, otrzymają bezwzględne przyjęcie do Panteon, jeśli tylko przyrzekną, że nie zwrócą się przeciwko nam. Wiem, że to dodatkowa praca, ale unikniemy niepotrzebnej masakry. Reszta niech chociaż złoży nam hołd posłuszeństwa. Potem możemy rozpocząć walkę. Jesteśmy nieśmiertelni, więc rok czasu nas nie zbawi, a da szansę bezbronnym bogom, o których mówił Bastet.
- Myślisz, że nie dostaniemy żadnego konia trojańskiego po drodze? – spytała Elteella, do tej pory cicha.
- Nie, jeśli odpowiednio zredagujemy przysięgę.
- Niech więc stanie się tak, jak mówi Atena – oświadczyła Aoi, końcąc wszelkie dyskusje. – Postanowiłam. Niech trębacze ogłoszą wolę Panteonu na cały świat. Ateno, rozumiem, że bierzesz na siebie odpowiedzialność za pomyślność akcji.
- Tak jest, pani – skłoniła się lekko kobieta.
Boską Naradę zakończono i rozpoczęto zwykłe zebranie.


Następny rozdział: Noc Wszystkich Trupów już 23.07.2014r

1 komentarz:

  1. Naprawdę miło mi się czytało. Masz niesamowitą swobodę pisania i naprawdę się dziwie, że nie bijesz rankingów najlepszych blogów. Znalazłam kilka błędów (bardziej mi chodzi o zjadanie liter czy ich zamienianie) lecz nie wpływają one na jakość czytania.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń