Jak już wspominałam, kolejny tydzień spedzam na obozie naukowy z kilkoma maturami per dzień. A teraz voila. Jeśli ktoś czyta, to czekam na komentarze (bo zaczynam żałować,że wznowiłam pisanie).
Ilca syknęła cicho, gdy poczuła szarpanie, wpierw za ramię, a potem za ogon. Spróbowała najpierw strzepnąć napastnika, ale gdy ta sztuka jej się nie udała, stwierdziła, że musi jednak wstać. Wygrzebała się z puchowej pierzyny i popatrzyła, kto ją budzi. Był to, ubrany już jak do drogi, Silca.
- O czo chłodrzi? - spytała, ziewając szeroko.
- Pan Inari nas woła. Mówi że to ważne - stwierdził lakonicznie, co nie leżało w jego charakterze.
- A nie możesz sam? Nie spałam już od trzech dni - na dowód swojego twierdzenia, Ilca ziewnęła kolejny raz.
- Nie wiem, spytam pana Inari. Ale jak co, to nie miej do mnie pretensji - prychnął, zirytowany na coś, po czym wyszedł. Ilca natomiast obruciła się w drugą stronę i zasnęła z powrotem, przez chwilę jeszcze myśląc nad czymś.
- Mówiłeś, że nic się nie stanie! Ty-ty... - Geiko zabrakło słów ze wściekłości. Już dawno nie czuła się tak poniżona i zbrukana jak teraz. Mimowolnie zadrżała, przypominając sobie dotyk i niewybredny sposób mówienia trójki mężczyzn, którzy chcieli z niej zrobić swoją zabawkę na noc. Poczuła ciepłą rękę Basteta na swoim nagim ramieniu i z trudem powstrzymała się przed strząśnieciem jej.
- Wiem, kotku, przepraszam - wymruczał uspokajająco mężczyzna, przyciągając ją delikatnie do siebie. - To się już więcej nie powtórzy, obiecuję. Zbliża się pora zmierzchu i bariera przestanie obowiązywać. Musisz juz iść, jeśli nie chcesz wpaść w jeszcze gorsze problemy, jak już macie.
- Tak, muszę... - kobieta mruknęła i wstała niechętnie. - Dowiedziałeś się czegoś o Rose? - spytała, zmieniając temat.
- Myślę, że tak. Ceremonia, przez którą to wszystko, to świecenia caeles lisa Rose. Wygląda na to, że odezwały się w nim przywileje krolewskie. Więc nie masz się czym martwić, ta stara krowa tak często poglądów nie zmienia. Swoją drogą, to Rose jest obecnie w Warszawie w Polsce, czym martwił bym się bardziej. Ostatnio dużo bogów zginęło tam w niewyjaśnionych okolicznościach. Nawet drugiego rzędu i kilkoro dzieci.
- Jacyś Stray? Bo hierarchia chyba się jeszcze nie wybija nawzajem, co? - Geiko zmrużyła nieco oczy, starając się przypomnieć sobie raporty z centralnej Europy.
- Wygląda na to, że ani jedno, ani drugie. Panteon, jakkolwiek by się nie sypał od wewnątrz, stara się zachować pozory potęgi, więc swoje porachunki rozstrzyga wszędzie, tylko nie na terenie ludzi. A Stray zajmują się zawsze ciałami, żeby nie tracić Eteru i maskować swoją obecność, więc tez nie. O ile mi wiadomo, sprawą zajmuje się Kali, wiele ci nie pomogę.
- W takim razie, kto? - spytała poddenerwowana Geiko, odpinając paski odbijających się jej już odciskami szpilek.
- Tego właśnie nie wiemy. Ale lepiej uważajcie na siebie - uśmiechnął się lekko, wykonując szybki ruch ręką. Przed kobietą pojawiła się fioletowo-czarna dziura o zbliżonym do koła kształcie. - Leć już, będę czekał na wiadomości z dołu - powiedział miękko, bo czym obrócił się i zaczął iść w przeciwnym kierunku. Geiko tylko kiwneła krótko głową i zniknęła w bramie wymiarowej.
Wyklęta. Caeles. Blanca z Bractwem Mieczy. A do tego ta przeklęta wojna. Shibirose miał tego wszystkiego juz dosyć. Najgorsze i tak było to, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to dopiero początek. Zaczął zazdrościć Tytanowi szybkiej śmierci. Popatrzył na Silvę, śpiącego po dość długiej rozmowie na temat Blanci. Musiał przyznać, ze Silva był teraz piękny. Z nieco masochistyczną przyjemnością przyglądał się powoli, równomiernie falujacej klatce piersiowej, ukrytej pod obcisłą, czarną koszulą. Biel zakrywajacych niemal całą twarz włosów przyjemnie kontrastowała z hebanem ubrania. Powoli zaczynał żałować, że zamiast tuszować uroki Silvy, jeszcze je wyeksponował. Zagłuszone przez czas potrzeby zaczynały się w nim teraz odzywać za sprawą Lily.
Przymknął oczy i westchnął głęboko, powoli zwalniając blokadę strumienia drugiej, większej świadomości, pozwalając wizjom przepływać swobodnie przez jego umysł, nie oddając im jednak pełnej kontroli nad sobą. To, co zobaczył pokrywało się w ogólnikach z tym, co już wiedział. A w każdym bądź razie, nie było mniej krwawe od założeń. Może tylko tyle, że obecność Bractwa ułatwiała kilka dotychczas skomplikowanych spraw.
Blanca, jak i reszta Bractwa, był zwykłym człowiekiem. No, może poza Pytią, ale nawet on nie był do końca pewny, czym ona była. Początkowo Bractwo Mieczy było jego gwardią honorową na ziemi. Siedmiu wybitnie utalentowanych ludzi, wyszkolonych przez niego samego. Każdy z nich był najwyższym kapłanem jednej z większych świątyń kultu wojny i bezpośrednim wykonawcą jego woli na danym terenie. Ale to było niemal pięć tysięcy lat temu, gdy jeszcze nie wykorzystał byle pretekstu, żeby taktowanie wyjść z chorej i przeżartej hipokryzją kółka wzajemnej adoracji hierarchii Panteonu. W czasach, gdy był już sam, Bractwo Mieczy okazało się zdecydowanie większą pomocą niż przypuszczał na początku. Oczywiście, jego członkami byli już potomkowie któregoś rzędu pierwszych wybrańców, ale imiona, które nosili nie uległy zmianie przez cały ten czas. Podobnie było z bronią, której używali, magiczną stalą z zaklęta wewnątrz duszą krwistych kruków, jego pierwszych służących. Swoją drogą, ciekawe, czy jakiś przeżył jeszcze do tych czasów. Shibirose pamiętał, że na ptaki te spadła epidemia, wyżerajaca ciała wiecznych ptaków, aż zostały z nich same szkielety i stały się kolejnymi z niewolniczych żołnierzy armii Bogali. Trochę szkoda mu ich było, zwłaszcza, że czerwone ptaki zdążyły juz namieszać wcześniej w kilku miejscach na ziemi, tworząc mit feniksa, benu, czy innego cudownego ptactwa. Śmieszylo go trochę, ze krew, jaką ociekały w ludzkich wierzeniach stała się ogniem, ale nie miał na to większego wpływu, ani mieć go nie chciał. Pomimo swojej sytuacji zawsze gardził ludźmi jako gatunkiem kulturowym, nawet teraz. Zbyt dużo "wiecznych" istot przewijało się w pamięci jego bądź wyższej świadomości, by brać na poważnie wszystkie pięknie brzmiące frazesy o potędze ludzkiej. Nie uważał, oczywiście, że bogom należał się jakiś większy szacunek. Wszystko to było tylko marnością wobec wszechwładnego cza...
Shibirose poczuł pociągnięcie za rękę, nieco niepewne i płochliwe. Zamrugał szybko, przejmując władzę nad własnym ciałem. Popatrzył w dół na źródło ruchu. Był to Silva, patrzący na niego nieco przestraszony mi oczami.
- Pan czuje się dobrze? - spytał cicho Silva, gdy wyczuł, że Shibirose przestał wyglądać jak ktoś przebywający jedynie ciałem w tym pokoju. - To wyglądało dziwnie, tak... niepoprawnie.
- Wszystko już w porządku, maluchu - odpowiedział rudowłosy nieco zachrypnietym głosem. - Trochę ostatnio spadła mi odporność na Eter, to wszystko. Mam nadzieję, że nie przesraszyłes się za bardzo - stwierdził, glaszcząc lisa po długich, lśniących w słabym świetle uszach. Ten położył je po sobie i zamruczał zadowolony, niczym kot. - Muszę chyba wrócić do starej praktyki nocnej, bo źl ze mną będzie.
- Mogę jakoś pomoc? Pan wie, że ja wszystko...
- Wiem. Ale są pewne rzeczy, których wolałbym ci tak szybko nie pokazywać. Ale może to tylko ja jestem przewrażliwiony na tym punkcie. W każdym bądź razie, lepiej załóż coś na siebie, zimno się robi - Silva popatrzył zdziwiony to na Shibirose, to na termometr na stoliku nocnym, ale skinał krótko głową.
Kolejny rozdział Tysiąc druga noc już końcem przyszłego tygodnia.
Poprzednie rozdziały podobały mi isę bardziej , ale ten tez jest fajny :) pozdrawiam i zapraszam : http://want-cant-must.blogspot.com/2015/02/the-charts.html#comments
OdpowiedzUsuń`Pierogi z sokiem truskawkowym, który kiedyś był dżemem`
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się twój pomysł na te wszystkie rozdziały, ale jedno mnie smuci - czemu takie krótkie?
iko-nka.blogspot.com