Strony

niedziela, 10 sierpnia 2014

VII Palcem na mapie

- Czekaj, czekaj… czyli ten cały Nostradamus, to żył naprawdę? – spytała Anastazja, mrugając oczami. Shibirose tylko przytaknął i podrapał Silvę za uchem. – I to nie w średniowiecznej Europie? – chłopak ponownie skinął głową. – Więc…?
- Słyszałem, że potem pojawiało się co najmniej kilku Nostradamusów w różnych zakątkach Europy, czy Azji i Afryki arabskiej. Nawet chyba Ameryka Południowa jakiegoś miała. Nie zmienia to faktu, że prawdziwy Nostradamus był tylko jeden i to w państwie, o którym nikt już nie pamięta.
- A, właśnie, a’ propos pamięta. To co ty mi tu za wygwizdów próbujesz wcisnąć? Czegoś takiego jak ten cały „Aktimel-Miau” to nawet nie ma i nie było!
- To, że już nie istnieje, nie znaczy, że tak było wcześniej. O ile się nie mylę, to aktualnie są to tereny należące do Syrii i Libanu, kiedyś dość pokaźny kawałek ziemi, dziś nic szczególnego – Shibirose przeciągnął się demonstracyjnie, pokazując ukryte pod skórą mięśnie; mimo dość nieznacznych rozmiarów, twarde niczym kamień i podobnie elastyczne pod naciskiem skóry. Dziewczyna pomyślała mimowolnie, że nawet Sasha mógłby nie mieć szans w starciu siłowym z tym, z pozoru delikatnym, chłopakiem.
- Więc czemu nie ma żadnych zapisków? Budowli, które mogłyby poświadczyć twoją wersję? Jak chcesz, mogę to nawet wrzucić w Internet. Archeologia o czymś takim po prostu NIE SŁYSZAŁA – prychnęła, mimo wszystko nie czując się zbyt odważnie.
- Przecież ci mówiłem, że matka przepowiadała Alvarano, by się nie kłócił z Nostrą, jeśli liczy się dla niego kraj, prawda? Miała czasem prorocze sny i ten akurat się sprawdził idealnie – chłopak ziewnął szeroko. - Razem pewnie doprowadziliby do jego rozrostu, może nawet podnieśli do rangi imperium. A tak, to kłótnie wyniszczyły naród. Cały zarząd był zbyt skonfliktowany, żeby zapewnić dobrą obronę przed coraz częstszymi najeźdźcami. Poza tym, Nostrę dopadła władza, a to najgorszy nałóg, jaki wymyślił człowiek. Nie myślał już o niczym innym, przepowiadał susze, ale nie robił nic, by im zapobiec, bo chciał udowodnić swoje racje. Poza tym, gdy już zasiadł na tronie po obaleniu dynastii, coraz mniej bywał wśród żywych, nie interesował się niczym, prócz wiedzą nieprzeznaczoną dla niego.
- To nie wyjaśnia, dlaczego nie ma ruin – zauważyła Anastazja.
- Samo w sobie nie. Ale prowadzi do tego, co chcę powiedzieć. Ludzie mieli dość takiego życia. Z resztą, ponad połowa populacji wymarła w zaledwie dekadę. Nie było jedzenia, obrony, prawa. Epidemie niemal prześcigały się w ilości trupów walających się na ulicach. Dzisiejsze dzielnice nędzy to przy tym wszystkim arystokracja. Więc ludzie zaczęli się modlić o szybką śmierć. A bogowie tej prośby posłuchali. Nie potrzeba nam było nawet jednej nocy na zabicie wszystkich – stwierdził. – Nie tylko ludzi. Dobiliśmy ostatnie z żyjących zwierząt, spaliliśmy całe miasta, resztę zasypały burze piaskowe. A że głównymi budulcami były dla Aklehmaruuńczyków tkaniny lniane i palony w kamień piasek, to wątpię, żeby dużo się utrzymało do teraz – Shibirose mówił, jak gdyby w ogóle nie ruszał go fakt śmierci setek tysięcy ludzi.
- Ale przecież bogowie ponoć lubili tego Nostradamusa. Nie mogli mu jakoś pomóc, czy coś?… czekaj! Jak to: my? – Anastazja nie była pewna, co ją bardziej niepokoiło. To, że jej gość mówił o śmierci z takim spokojem, wręcz radością, czy to, że użył pierwszej osoby w swojej wypowiedzi.
- Nie powiedziałem, że go lubili. Po prostu tolerowali, to zasadnicza różnica. I tak, my. To ja wtedy dowodziłem oddziałem Shinigami, bogów śmierci, bo Wep-Wawet miała jakieś problemy u Chińczyków. A tak poza tym, Hathor to tylko jeden z filarów, więc za wiele nie miał do powiedzenia. Możesz mi wierzyć lub nie, ale bogowie nie są tacy mili, jak byście wy ludzie chcieli. Mogą udawać cywilizację, ale tak naprawdę każdy z nich do cyrku chodziłby tylko po to, żeby zobaczyć, jak lew odgryza głowę trenerowi – Shibirose powiedział to z uśmiechem na ustach.
- Więc… ty jesteś taki sam, tak? – spytała Anastazja drżącym głosem.
- Jeszcze gorszy, kotku. Jeszcze gorszy. Bo ja mam realną władzę, by do tego doszło, a większość z nich nie. No, i ja bym wiedział do którego cyrku wejść, żeby mi się cena za bilet zwróciła. A teraz dosyć tego dnia miłosierdzia, za trzy dni wyjeżdżam stąd. – stwierdził w końcu chłopak rzeczowym głosem. Silva podejrzewał, co nastąpi wkrótce, dlatego podniósł się na cztery nogi i najeżył lekko sierść. - Masz mi załatwić to spotkanie z Rodem, chyba, że chcesz się przekonać na własnej skórze, że mówię prawdę. Powiedz mu, że szuka go stary Stray, wtedy na pewno znajdzie czas, choćby i o północy.
-T-tak jest… - wyjąkała dziewczyna, przypominając sobie znów o strachu. Podczas opowiadania Shibirose pozwoliła sobie na rozluźnienie z myślą, że może jednak naprawdę jest w jakiejś ukrytej kamerze. Teraz wszystko wróciło z powrotem. To było zbyt dobrze ułożone, żeby ktoś wymyślił tak porytą historię.
- Silva, idziemy! – zarządził chłopak, wstając z fotela. – Acha, jakby coś, wrócę tu jutro o tej samej porze lub kogoś przyślę. Rozumiem, że szkołę kończysz tak samo, tak? – spytał, na co szatynka tylko pokiwała głową.



Heyah śledziła każdy ruch Amante już od ponad godziny. Powoli zaczęła mu przechodzić wściekłość i przeradzać się w coś zdecydowanie gorszego – panikę.
- Może wszystko będzie dobrze… - stwierdziła delikatnie w stronę mężczyzny.
- MOŻE?!!! Do cholery, czy ty słyszysz, co mówisz?!  Przecież jak stracimy Rose, to… - Amante nawet nie dokończył.
- … to zostaniemy my – do pokoju weszła Geiko ze świeżą herbatą w czajniczku i umytymi filiżankami bez uszek. – Ama, uspokój się choć trochę. Właściwie, to na miejscu Rose zrobiłabym to samo. Jeśli się okaże, że ktoś daje ludziom książki damusa, możemy to wykorzystać, prawda? – kobieta uśmiechnęła się lekko. – Zadzwonił od tego czasu? – spytała, jednak odpowiedziało jej milczenie.
- Możliwe, że tak – po jakiś dziesięciu minutach spędzonych na obserwacji chodzącego w kółko i próbującego zdemolować biurko Amante oraz Geiko pijącej herbatę w wyuczony sposób gejszy, ciszę przerwała Heyah. Brunet chwycił za telefon, nim ten zdążył zadzwonić.
- Rose? Co tam się dzieje? Powiedz, że wszystko w porządku? A książka? Dziewczyna? Mówże coś… - zaczął krzyczeć do słuchawki, gdy tylko zaczęła się rozmowa.
- Więc się zamknij, jeśli chcesz coś usłyszeć – westchnął głos po drugiej stronie telefonu. – Sprawdziłem książkę, oryginał. Nawet nie aż tak przeredagowany, wszystko, co ważne, się zgadza. Wiem już też, stąd się wzięła u człowieka, więc potrzebuję zrobić przystanek w Polsce – stwierdził dalej spokojnym głosem. – Tam nikogo nie ma, prawda? No, trudno, to jest za ważne, żeby odpuścić. Przekaż do Francji, że mogę mieć obsuwę jednego dnia – połączenie przerwało się.
- Oj… Rose… Noż kurwa mać! Rozłączył się fagas jeden! – tym razem biedne biurko już nie wytrzymało i przez blat przeszła dość głęboka rysa.
- Uspokój się wreszcie! – wrzasnęła Geiko. Było to u niej na tyle niezwykłe, że podziałało i mężczyzna oparł się o protestujący głośno mebel, dysząc ciężko. – Za bardzo się przejmujesz tym, że cię tam nie ma. Ktoś musi pilnować Wysp, wiesz o tym. Aoi może w każdej chwili się rozmyślić i wysłać tu kogoś innego – kolejne słowa już miały typowy, delikatny ton kobiety wyglądającej, jakby wiecznie się czegoś bała.
- Ale jeśli coś się stanie Rose…
- … to ty byś mu tylko przeszkadzał. Nie ważne, ile ćwiczyłeś, w razie czego jesteś równie bezsilny jak ja, czy ludzie. A Rose jest nie tylko starszy od ciebie o kilka razy, ale w dodatku lepiej przygotowany do walki niż cały Panteon razem wzięty – stwierdziła spokojnie Geiko, po czym dolała sobie herbaty do prawie pustej filiżanki. – Usiądź i napij się ze mną. Herbata w samotności nie smakuje tak dobrze.
- Więc co niby mam według ciebie zrobić, co? Z daleka jestem zupełnie bezużyteczny – prychnął mężczyzna, podając Heyah'i filiżankę herbaty i sam biorąc drugą.
- Dopilnuj, żeby miał dokąd wracać. Nikt nie zna okolicy tak dobrze, jak ty. A w razie czego masz to, o czym Panteon może tylko śnić teraz, bo wcześniej był zbyt głupi – Geiko upiła kolejny łyk ze swojej filiżanki i potrząsnęła głową, żeby lepiej ułożyć grzywkę.
- To znaczy? – Amante wydawał się naprawdę zdziwiony tym stwierdzeniem.
- Ludzi – odpowiedziała Heayah, po czym skupiła się na czymś nieistniejącym w pomieszczeniu, prawdopodobnie jakiejś rozmowie. – Bogowie mogą być niewidoczni dla śmiertelników, ale zniszczenia przez nich spowodowane już nie. Zapamiętaj to, bo już wkrótce może się przydać.
- Jeszcze sobie pojeździmy, zapewniam cię – uśmiechnęła się Geiko. – Ale nie teraz. Teraz tylko możesz sobie sprawdzić palcem na mapie, gdzie jest Rose.



- Kyaaaaa!!! Rose! Och, szmat czasu. Kiedy to my się ostatnio… a, tak, rzeczywiście. Rewolucja francuska, prawda? To były czasy… - Lily jak zwykle była głośna i ruchoma, jak gdyby cierpiała na nadpobudliwość.
- Uspokój się, Lill-chan! – Shibirose zręcznie ominął kolejną próbę uścisku. – W twoich ukochanych czasach rewolucji powiesiliby cię za takie zachowanie.
- Mattaku… z tobą nigdy nie ma zabawy… - zajęczała boginka. Wyglądała jak przerośnięte dziecko. Pomimo dość obfitych „kształtów” i zupełnie kobiecego wdzięku nosiła sukienki z niezliczoną liczbą falbanek, a włosy upinała w dwa kucyki pełne kręconych, grubych włosów koloru jasnej zieleni. Poza tym malowała się jak przyzwoita „lolita” i prawie zawsze miała ze sobą papierową parasolkę przeciwsłoneczną.
- Jesteśmy na wojnie – zauważył dość ostro chłopak, zachowując się jak samozwańczy właściciel dworku i wszystkich w nim przebywających. Do posiadłości przybył jakiś kwadrans temu dzięki informacjom uzyskanym przez komórkę od Aarona. Wiedział, że jego stara przyjaciółka lubi rozmach i jakaś stara szopa na pewno do niej nie pasowała, ale i tak nie podejrzewał, że znajdzie ją w czymś aż tak wyróżniającym się i ekstrawaganckim. Stary dworek, liczący sobie co najmniej pięćset lat, miał prawie sto pomieszczeń, nie biorąc pod uwagę dość obszernego systemu lochów i podziemnych korytarzy ratunkowych. Utytułowany na wzgórzu pośród wspaniałego ogrodu różanego i sadu, nie mógł nie stanowić atrakcji turystycznej. Miało to też swoje dobre strony. Gdyby cokolwiek zaatakowało, to na pewno nie przeszłoby niezauważone przez ludzkie media, a i ucieczka nie była aż tak trudna, jeśli co najmniej jedna osoba znała układ labiryntu pod gruntem.
- I co z tego? Jesteśmy bezpieczni, prawda, Eoda? – kobieta zwróciła się do siedzącego w kącie komnaty mężczyzny. Z wyglądu był dość młody, ale większość bogów była. Według wyćwiczonego oka Shibirose miał jakiś tysiąc lat, może trochę więcej, z dość ciekawą historią bitewną i może nawet jakimś wykształceniem. Nie przypominał sobie, by go trenował, ale już dawno tego zaniechał na większą skalę.
- Oczywiście, ojo-sama – odpowiedział mężczyzna idealnym akcentem. Prawdopodobnie mógł go zmienić w zależności od sytuacji. – Bez względu na to, czy ktoś się nami zainteresuje – w jego głosie brzmiała groźba zaadresowana do Shibirose. Chłopak jednak przemilczał ten fakt.


Rzadko robię ogłoszenia parafialne, ale teraz słowo na niedzielę się przyda.
Cieszę się z pojawiających się powolutku komentarzy, oby tak dalej. Pomóc w tym może między innymi nowa podstrona - reklamy, gdzie wrzucam wszystkie gotowce do rozpropagowania Stray. Na razie jest banner, dwa opisy i robiony przeze mnie zwiastun drugiej części opowiadania. Właśnie, druga część. Jak już pewnie zauważyliśccie, w archiwum pojawiło się miejsce na 13 rozdziałów, po czym następuje druga seria, jeszcze nieopisana. Malutki spojlerek jest w zwiastunie, na resztę będziecie musieli poczekać. Po napisaniu szczęśliwej 13-nastki pojawi się kilka "gratisów", związanych mniej lub bardziej z blogiem i jego fabułą, a wraz z wrześniem otwieramy drugą serię. Oj, będzie się działo... Ale nie ubiegajmy. Na razie: cześć! Czekam na opinie, wrażenia i przemyślenia. A może jakieś spekulacje odnośnie przepowiedni Parek, która pojawiła się jakiś czas temu?

Kolejny rozdział: Uczeń i Mistrz już 14.08.2014r

4 komentarze:

  1. "Nostrę dopadła władza, a to najgorszy nałóg, jaki wymyślił człowiek." - władza, najgorszy nałóg jaki wymyślił człowiek. Bardzo piękne i prawdziwe słowa. Co do tekstu, to jak dla mnie był troszeńkę przydługi, ale to nic, bo najważniejsza jest jego treść a nie długość. ;)

    A właśnie, prawie bym zapomniała... zapraszam na nowy post na moim blogu: http://szczereslowa49.blogspot.com/ ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej. Sorki, że piszę pod tym samym postem ale jest już nowy wpis na moim blogu, jeżeli będziesz miała czas to zajrzyj ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem pod wrażeniem twojej wiedzy :) Rozdział ciekawy, aczkolwiek nie ukrywam - były ciekawsze. Mam nadzieję, że wkrótce rozwinie się jakaś ciekawa akcja.

    PS Prosiłaś, żeby informować cię o nowych rozdziałach. Zapraszam i czekam na twoją opinię, która znaczy dla mnie wiele :)

    http://messedupworldxoxo.blogspot.com/2014/08/rozdzia-2.html#comment-form

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo fajny rozdział. :) Naprawdę mi się podoba. Przedstawiłaś nowe oblicze Shibirose. Pokazałaś, że bardzo zależy mu na wykonaniu misji. Jest ,,nie tylko starszy od ciebie o kilka razy, ale w dodatku lepiej przygotowany do walki niż cały Panteon razem wzięty" - słowa Geiko bardzo dobrze go opisały. Po drugie zaskoczył mnie. Już nie jest wobec Anastazji obojętny - traktuje ją raczej jak narzędzie do wykonania planu. Sądzę, że nic go nie powstrzyma przed osiągnięciem celu.
    Spodobała mi się też postać Lili-chan. Jest taka radosna i w ogóle nie przejmuje się tym, że właśnie trwa wojna. Wydaje mi się, że dla niej głównie liczy się zabawa i jest beztroska jak dziecko. :)
    I błagam - spokojna, opanowana Geiko odważyła się wrzasnąć na Amante. O, to coś nowego. :) Pokazała nowe oblicze. I za to ma u mnie duży plus. :*
    Rozdział na szóstkę po prostu. Gratuluję stylu pisania i talentu! :* Tak trzymaj! :) Czekam z niecierpliwością na next. W dalszym ciągu proszę Cię, żebyś mnie informowała o kolejnych rozdziałach. :) Weny życzę i natchnienia do dalszego pisania,
    paaa. :*
    Evenstar
    http://hogwart-naszymi-oczami.blogspot.com/
    Wpadnij, jak znajdziesz chwilę... :)

    OdpowiedzUsuń